poniedziałek, 26 listopada 2018

Nim nadejdzie kolejne Boże Narodzenie…

Historię tę znam z opowiadań mamy, a ta zna ją z ust swojej babci Aleksandry:

W 1942 roku mój dziadek Bolesław Drygalewicz miał zostać wywieziony na roboty przymusowe do Niemiec. Prawdopodobnie musiał stawić się na dworcu w Lublinie, ale ani dokładnej daty ani sposobu dotarcia do Lublina nie znam. Wiem tylko, że był tam ze swoją mamą Aleksandrą i że jakimś cudem udało mu się uciec z końcowej części kolumny ludzi pędzonych w stronę wagonów. Cud. Drugim cudem był moment, w którym ukrył się na pobliskim rynku w beczce po kapuście, a handlująca nią kobieta szybko zamknęła wieko. Udało się.

W jaki sposób z moją prababcią powrócili do Chełma, też nie wiem. Ale dotarli na pewno. W domu czekali już na nich mój pradziadek Jan i młodszy brat mojego dziadka – Czesław. Nie muszę chyba nikomu wyjaśniać, że fakt ucieczki z niemieckiego transportu nie pozostawał bez echa.

poniedziałek, 22 października 2018

Jesiennieje...

Boże, daj mi cierpliwość...

Czy to jest normalne? W lecie codziennie, jak na zawołanie, 6:45 - jeden jazgot. Kosiarki pod oknem. I do 8-ej bez ustanku zawodzą. "Bo pani kosić przyszlim bo tak kazali, dzwoń se pani do szefa!". I nie ma zmiłuj się. Jeśli masz człowieku urlop to i tak nie pośpisz. Jak masz na później do pracy to też nie pośpisz. Bo koszą. Możesz się kłaść na nowo o 9-tej, bo wtedy pójdą. Tyle, że wtedy to Ci się już spać odechce... W nocy w lecie spania zasadniczo też nie ma, bo młodzież paszczękę na ławce pod blokiem rozdziera. Do rana. Wiadomo - wakacje :/

wtorek, 16 października 2018

Korona

Słonecznym popołudniem maszeruję jedną z głównych ulic miasta. Spacer. Rekonwalescencja.
Mijam leżącego obok ławki miłego pana, który w ciepłych promieniach jesieniego słonka uciął sobie drzemkę przy KRUS-ie. Czapeczkę sobie pod główkę podłożył, to mu nikt nie zakosi. Plecaczek natomiast beztrosko pozostawiony na ławce z pewnością w krótkim czasie zmieni właściciela... Ale cóż poradzić? Kontakt werbalny utrudniony, jeśli nie niemożliwy (jakieś "blablagluglu spieeeerrr...." - jedyne co zdołał wykrztusić). Zostawiam w spokoju. Nie będę się przecież spieeeerrr...ać ;)
Mijam ZUS i na horyzoncie dostrzegam sylwetkę męską, dorodnej postury. Facet dziarsko maszeruje, a na głowie ma... Koronę?!?

czwartek, 20 września 2018

Ten cały all inclusive...

Zastanawiałam się, czy faktycznie wygląda to tak jak na filmikach z youtube:
Polak siedzi przy stole, dojada 8 talerz z rzędu, a do kieszonki w koszuli wpycha jeszcze schabowego. No i się przekonałam…

Przyznaję, że od pierwszego dnia nadmiar dań do wyboru powalał: dania lokalne, kuchnia włoska, pizza, sery, słodycze, owoce, desery, codziennie 5 zup, opcji kotletów i dodatków nie zliczę, rany... Jadłam ze 3 razy więcej niż norma przewiduje i bardziej się turlałam niż chodziłam ;) I wszystko takie pyszne było! Potem już tylko próbowałam tego, czego wcześniej nie znałam. A na koniec jedynie grzebałam w talerzu twierdząc zdecydowanie, że każde danie „to nie to”. Chciałam polskiej kiełbasy i polskich ciastek! I kawy. Siekiery! A od przybytku mnie brzuch rozbolał…

poniedziałek, 17 września 2018

TURCJA

Jeden moment w Stambule utknął mi mocno w pamięci: Targ Egipski, zapach przypraw i herbaty. Zatrzymałam się nad lokum (na nasze: rachatłukum), obok mnie kobieta w burce. Nasze spojrzenia przez moment się spotkały. Śniada cera, oczy w kolorze ciemnego piwa, bystre. Szybki przelot po sylwetce – moje oczy zarejestrowały czarne, szczelnie okrywające  ją czador i nikab, a jej moje lakierowane sandałki i pstrokatą czerwono-granatową sukienkę w kolanko. Odruchowo musiałam mieć w oczach współczucie, że jest ubrana jak jest i że żyje jak żyje. Mam jednak wrażenie – graniczące z pewnością! - że jej spojrzenie wyrażało dokładnie to samo na mój temat…! J
Zwróciłam się w lewo wybierając herbatę z granatu, a ona w prawo szukając jakiejś przyprawy. Każda z nas powróciła w swój świat, który tylko na krótki moment skrzyżował się z zupełnie inną rzeczywistością…

Ale od początku:

sobota, 15 września 2018

BUŁGARIA

Czas spakować walizkę i wracać do kraju.

Zostawić za sobą tętniący życiem kurort, pełen atrakcji, których u nas na ulicach raczej nie widać (kasyna, kluby go go, bary z tańczącymi w oknach paniami - dobra nie byłam, ale z deptaka widziałam :D ). Porzucić to rozdwojenie w nogach, kiedy w barze po prawej grają rocka, a po lewej aktualne dance przeboje i nie wiadomo czy tańczyć prawą czy lewą czy obydwoma - każdą różnie - nie patrząc na nikogo i na nic? ;)

wtorek, 4 września 2018

PIWNICA

Nie planowałam dziś pisać. Ale mnie uruchomiono! 

Wstawiłam rano ogłoszenie na fb. Szukałam kogoś do uprzątnięcia piwnicy z ciężkich gratów. Płacę. Od zaraz. 
Nie minęła minuta i mam komentarz: "Co, leniwa jesteś? Nie chce ci się dupy ruszyć?" 
Norma. Kultura fb. 

Pytam więc: Co komu do tego, że ktoś mi wyniesie z piwnicy to czy tamto? Zazdrości mi, że nie noszę? Temu komuś, że zarobi? Mi, że mnie stać zapłacić? (Żeby zapłacić to musiałam zarobić, nie kradłam!) Temu komuś, że zdrowy jest i silny i podoła? Bo nie bardzo rozumiem... 

Podobnie było, gdy w lipcu szukałam najemcy do mieszkania. Ileż to komentarzy było, że jestem "burżujka", że "w dupie się poprzewracało", że "mieszkanie jest od mieszkania, a nie do wynajmowania i żerowania na innych!". I takie tam. 
Masa hejtu. Od zupełnie obcych ludzi. A za co? Nie wiem.

wtorek, 28 sierpnia 2018

SAUTE

Nie wiem czy istnieje na świecie jeszcze jedna osoba, która byłaby zdolna namówić mnie do tego, doczego namówiła mnie Ania Wójtowicz – Wnuk... Myślę, że takiej nie ma :)

O czym mowa? O zdjęciach saute. Takich o poranku, bez makijażu, z nieładem we włosach. Bez retuszu, bez grama pudru. Z widocznym po lecie każdym piegiem, każdą plamką, której autorem jest gorące sierpniowe słońce...

Prawdę mówiąc specjalnie mnie namawiać nie musiała. Jest jakieś niepisane porozumienie między nami, które sprawia że ufam jej pomysłom i wchodzę w nie bez mrugnięcia okiem :) Zaryzykowałam więc. Być może stracę w oczach wielu fanów facebooka, zniszczę swój "wizerunek", wizję mojej osoby w Waszych głowach. Ba! Lajków nie dostanę! ;) Cóż... Może. Ale jestem jaka jestem :)

A nie byłaby sobą, gdybym nie wykorzystała zdjęcia do kilku słów osobistego komentarza:

czwartek, 23 sierpnia 2018

Kolory tęczy

Zamiast chorować lub się dołować, wolę...malować!. Więc aby się jakoś "rozładować" urządziłam sobie remoncik w obu mieszkaniach. Tak "dla relaksu". Ściany, tapicerka, meble, tapety, firany...Wesoło mam :p
Przemalować meble w kuchni wydumałam (kocham te zmiany kolorystyczne i uwielbiam machać do nocy wałkiem! :D). Zakupiłam żółty i szary. Zgodnie z próbnikiem takie być powinny. W realu – wyszedł krem i gołębi. Hmm... Gołębi mnie urzekł, ale zamiast żółtego krem? No nie. Gryzie się!

Jadę do sklepu by zintensyfikować barwę. Wchodzę. I zaczynamy ^^:

środa, 22 sierpnia 2018

Zdrowym być...

Wracam do tematu służby zdrowia. Bo nie da się przemilczeć...

W czerwcu dostałam pismo z przychodni. Otworzyłam lekko przestraszona, bo czego mogą ode mnie chcieć? Treść mnie zmroziła. Proszą o "pilne skontaktowanie się z placówką z powodu nieprawidłowych wyników badań". Badania robiłam, owszem. Profilaktycznie, jak co roku. Czyli wyszły źle... Rak. Tak pomyślałam. Bo cóż innego zmusiłoby przychodnię do pisania listu, kiedy na wizycie pojawiłabym się znów za tydzień, czy dwa?
Dzwonię. Pielęgniarka zapisuje mnie na najbliższy możliwy termin, czyli na kolejny dzień rano (Szybko. To chyba niedobrze...). Idę. Lekarz jest poważny. Nie straszy, ale też nie tryska optymizmem. Wypisuje skierowania do Lublina na różniaste badania. Każde wrócić z wynikami. Podaje namiary na placówki, które owe badania wykonają. No rak – myślę – jak nic. Wręcza mi osławione "nieprawidłowe wyniki", z których jak dla mnie nie wynika nic, ale dla niego są powodem do wszczęcia alarmu. Dziękuję, wychodzę.
Dzwonię do Lublina, zapisuje się do odpowiedniej przychodni. Czekać trzeba 3 tygodnie. Czekam (może nie umrę...). Doczekuję owego dnia, jadę. I wtedy się zaczyna....

sobota, 18 sierpnia 2018

Lubelskie zaułki...

Gorące popołudnie, starówka Lublina. Idziemy z synem pod ścianami kamienic, byle tylko iść w cieniu. Bo w cieniu jest zaledwie 35 stopni, więc przyjemniej niż na słońcu. Koszulki nam się do pleców przykleiły. Nie! One się z ciałem scaliły. Tworzymy jedną, zbitą, parującą całość...
Ja, jak to ja, logiczna blondynka, niewiele już w tych warunkach myśląc, kawy dla orzeźwienia zapragnęłam. Kawiarnie wszelkiej maści minęłam, za to wchodzę do lokalu zwanego browarem i tam właśnie zamierzam się kawy napić. A skoro to kamienica, a browar to jakby piwnica, to spodziewam się chłodu (z mchem na ścianach włącznie). Zaskakuje mnie napis przy drzwiach, że "z balkonu widok na zamek – atrakcja!", ale co tam. Nie zważam, wchodzimy.

środa, 8 sierpnia 2018

Czy to jest miłość...?

Patrzą na mnie koleżanki podejrzliwie... Sądzą, że się zakochałam. Hmm... No nie wiem.... Rozumu mi jakby ostatnio brak. Więc.... Czyżby?

Wstałam rano i z zaskoczeniem stwierdziłam, że nocna koszulka leży sobie nietknięta na krześle obok łóżka. Spałam dziś w szortach i t-shircie, w których krążyłam wczoraj wieczorem po domu! A nie piłam, słowo! Czy będąc w 100% trzeźwym można zapomnieć się rozebrać przed snem? Jak widać można.
(Syn rechotał rano. Nie zwracałam uwagi. Pełna powaga.)

Wyszłam z domu, wsiadłam do auta. Skupiona, zwarta, do pracy gotowa. Po tym incydencie ze spaniem w opakowaniu wyostrzam wszystkie zmysły. Czujność! Z wyczuciem więc cofam i... bum! Słyszę że, ale nie widzę w co, przygrzałam. Bosz.... Czyżby za autem jakieś zwłoki leżały???

piątek, 3 sierpnia 2018

USG

Cóż.. Normalni ludzie chodzą na badania. Wstają, jadą, docierają na miejsce, wykonują, wychodzą. Można? Można. Podobno. Bo mi jak zawsze nie do końca wyszło... ;)

Zapisałam się na usg. Dawno, bo w styczniu. Czekałam cierpliwie. I oto ten dzień szczęśliwy nastał. To dziś. Godzina 10. Zwalniam się z pracy i w nieziemski upał niezmordowanie zmierzam w stronę szpitala. Wchodzę, kieruję się w stronę windy i próbuję sobie przypomnieć, które to było skrzydło i które piętro... Nie wiem. Ale ale! Oto przy windzie pielęgniarka, osoba kompetentna, więc zaraz zapytam (w tym momencie drzwi windy się uchylają, pielęgniarka wchodzi do środka, ja przyspieszam wpadam za nią i od razu zaczynam):
- Przepraszam, na którym piętrze wykonują usg?
Ona: Jakie?
Ja: No....takie normalne...
Ona: Na co? Ja: .... no.... na kasę chorych (uff, wybrnęłam!)
Ona (lekko przewraca oczami): Nie pytam czy na fundusz tylko na jaki narząd?
Ja:............
(Nie powiem. No nie powiem! RODO! A w windzie poza nami dwóch panów wyraźnie zainteresowanych tym, co sobie ewentualnie będę prześwietlała. Czuję jak wzrok każdego z nich powędrował w inny rejon mojego ciała i na bank każdy już obstawił co ewentualnie mogę mieć do zbadania. Jeden, w piżamie w paski (te piżamy w paski jednak mnie prześladują...), trafił. Gapi się centralnie na obiekt zamierzonego badania! Nie, nie powiem mu że zgadł... :D )

środa, 11 lipca 2018

Właścicielem być...

Niedawno w lokalnej gazecie ukazał się artykuł o nieuczciwych najemcach w Chełmie. Artykuł, po którym odebrałam wiele telefonów z zapytaniem: "Ania, to o tych u ciebie?". Nie. Nie jest to tekst o tym, co od kilku miesięcy stało się moją koszmarną rzeczywistością. Ale jest jakby kopią i nie dziwię się, że moi znajomi od razu rozpoznali w nim moją historię. Odniosę się zatem, skoro już wywołano mnie to tablicy...

Niedobrze nie mieć niczego. Trudno też mieć. Jeszcze trudniej zyskać na tym, co się ma. O czym piszę? O wynajmowaniu mieszkania. Z pozycji właściciela lokalu. Wynajęłam. Parę złotych się przyda – pomyślałam. Szkoda sprzedawać. I wtedy się zaczęło...

niedziela, 8 kwietnia 2018

KURTKA

Boże.... Jak bardzo można być blondynką?!?

Szczęśliwa byłam jak skowronek.
Kurteczkę sobie w ciuchu wypatrzyłam, śliczna, kremowa, bez skazy. Niedroga, aczkolwiek marka znana. No tylko brać!
Wzięłam.

Pomyślałam, że kurtę wyprać trzeba, bo wiadomo? Kto nosił, co w niej nosił i po co nosił?
Piorę.
Delikatne pranie nastawiłam. Ja. Blondynka.
Wyciągam z pralki.... jakieś wytłoczyny! Kurtki nagle tyle, że mi się w 2 garściach mieści. Cienka, ten cały ciepły wkład zbił się w jakieś grudki małe i po kurtce! Co za porażka....

piątek, 6 kwietnia 2018

BLONDYNKA

Bez dwóch zdań jestem blondynką...

Sezon rowerowy tuż tuż. Trzeba sprzęt przejrzeć, upewnić się czy wszystko działa, zanim na trasę ruszę.
Nie jestem typem majsterkowicza, więc postanowiłam zlecić sprawę fachowcowi. Jeden przez kilka dni nie odbierał, inny mnie zawiódł rok temu. Ale dopytuję kolegów na fb, polecają mi jednego pana. Wyszukuję numer, dzwonię.
I jak zawsze dialog:

Pan: Słucham?
Ja: Dzień dobry. Podobno nowy biznes pan otworzył? Kolega z fb mi pana polecił...
Pan: Bardzo mi miło. W czym mogę pomóc?
Ja: O przegląd mi chodzi....
Pan: Tak...? Ja: Zacznę od tego że podobno państwo dowożą i odwożą?
Pan: Nie.... Nie mamy takiej usługi.
Ja: O... to źle widocznie zapamiętałam... No to w takim razie sama jakoś dotrę...
Pan: Zapraszam. Kiedy pani będzie?
Ja: No nie wiem...po pracy tak jakoś....16?
Pan: Może być.... I co dokładnie robimy?
Ja: No przejrzy pan jak i co. Muszę być na sezon gotowa!
Pan: Oczywiście. Zrobię co w mojej mocy. A dokładnie to co przejrzymy?
Ja: No... po całości!
Pan: Aha....
Ja: Tylko pan zwróci uwagę na hydraulikę! Bo tak jakoś hydraulice nie ufam...
Pan: Na co?
Ja: No na hamulce...
Pan: Ale proszę panią.... To jest zakład fryzjerski!

Rozłączyłam się. Kurka, dwie cyfry przestawiłam i prawie rower ostrzygłam :D
Miłego dnia. Mimo wszystko ;)

czwartek, 5 kwietnia 2018

POŚWIĄTECZNIE

Święta święta i po świętach... (dupa jakaś opuchnięta... ;) )
Czas na dietę, słowo daję. Trzeba wreszcie wagę zrzucić! Tylko nie wiem jeszcze czy lepiej z okna czy z dachu skuteczniej? :p

Wczoraj zaliczyłam intensywny marsz po 4 miesiącach całkowitego nieróbstwa (uczciwe 8 km), dziś ćwiczę z Nikodemem z Youtube`a. Nie ma przebacz!
Dieta też uruchomiona, a jakże! Czytam wszystko jak leci! Ile mięsa jest w mięsie, ile kilokalorii ma marchewka surowa, a ile gotowana i co jeść żeby nie zjeść, a się najeść... A i tak nie mogę się powstrzymać, żeby nie zajrzeć do serniczka w lodówce i nie sprawdzić, czy mu tam za ciemno nie jest? ^^ Bogu dzięki syn łasuch prawie wszystko już przyswoił i nie ma mnie co kusić. Ale i tak łatwo nie będzie.
Może bym nie zaczynała tego dietowania, może bym oko przymknęła (Wiecie, że z zamkniętymi też się da zjeść serniczek i też smakuje? ;) ), ale...

Wtorek po świętach. Zbieram się rano do pracy. Pakuję: kawę, mleko do kawy, sernika kawałek bo żal by się zsychał, sałatkę w słoiczek bo co się ma zmarnować, chlebek bo poświęcony, mandarynki - wszak witaminki - itd itp...
Syn staje w drzwiach kuchni i stwierdza: "I pomyśleć że kiedyś zabierałaś do pracy tylko jeden mały jogurcik..." Cisza była taka, że słyszałam łopot własnych rzęs... Że go nie dopadłam i nie zabiłam to chyba efekt poświątecznej ociężałości! Ale....
Ale gula mi ruszył. Więc ruszyłam tyłek. Zmykam poaerobikować ;) Trzymajcie kciuki za wytrwałość!

ps. A jeden kawałek serniczka to ile tych serii przysiadów? Hmm...?

sobota, 31 marca 2018

PIZZA

Grrrr.... Pizzę zamówiłam.
Tak wiem, dieta miała być. Ale dieta to na wiosnę, a tu śnieg zapowiadają więc co mam robić? Trzeba o wałek dbać ;)
Dzwonię, zamawiam. Taką jaką lubię z kaparami. I koniecznie ten czosnkowy sos! Przyjmują, będzie za 45 minut. Czekam....

I jest! Tak! Ja "po domowemu" więc syn otwiera, płaci i niesie na pokoje. I kiedy już już mam ten boski posiłek spożyć.... No nie! Sosu czosnkowego nie dali. Tragedia!!!
Syn już dzioba otwiera, by gryźć ale nie nie nie! Mowy nie ma!! Chcę mój sos!

piątek, 30 marca 2018

DINOZAUR

Badania mi lekarz zlecił. Żaden szał - morfologia itd. Cóż począć, zwlekam się więc rano i przed pracą (na czczo, a jakże!) gnam. (Tu dodam, że "gnam" to mocno na wyrost – szyby pozamarzane w aucie, ledwo otwór na oko wyskrobałam to jedynie 15km/h jadę....). Dotaczam się, parkuję.
Chwila zastanowienia bo ślisko – ręczny na mrozie zaciągać czy nie zaciągać? Bo nigdy nie wiem... A kij, zaciągam (Jak zaciągnę i go popsuję, to przynajmniej wiadomo gdzie ten wrak jest, a jak nie zaciągnę to mi jeszcze pojedzie w nieznaną stronę i co mi z tego że hamulec sprawny jak nie wiem gdzie moje autko? Logiczne, że zaciągam!)

Wpadam do przychodni, spieszę się, bo za pół godziny w pracy być muszę. A posadzki ślissssskie.... Fajnie, jak się połamię to od razu można się zagipsować, wszak tu lekarze wszelkiej maści, a i rtg zrobią... Mądrze pomyślane! Dopadam schodów, na górę pędzę. Taaa.... Napędziłam :/
Dziadeczek przede mną lezie. Z jednej się trzyma poręczy, z drugiej kulę ma i jakoś tak nią wymachuje... Idziemy więc: człap...człap...człap... (no już bym pewnie z litr krwi oddała...) człap... człap...
Na półpiętrze sukces: Dziadeczek się kulą bliżej nogi podparł, ja włączyłam światło mijania i na styk go wyprzedzam. "Paaaaani.... która godzina jest?" - zasapał. "Siódma dwie"-odpowiadam. "A to dziękuję...". "Proszę".

czwartek, 29 marca 2018

MOŻE NAD MORZE?

Było to może trzy, może cztery lata temu...
Kilka dni zaległego urlopu, styczeń i wieczorna nuda przed tv. Nie... No ja i tv? Odpada! Skoro mam wolne, skoro jest zima i skoro jest chęć (a chęć jest zawsze!) to... może by tak skoczyć nad Bałtyk? Jak wymyśliłam, tak zrobiłam.

Czarnym zimowym świtem ruszam z chełmskiego dworca PKP. Jak zawsze żałuję, że znów coś wykombinowałam, bo jest wcześnie, zimno, a ja nie jestem typem skowronka. Grr... Ale już bliżej Lublina, kawy i pierwszych promieni słońca nastrój zwyżkuje. I już niebawem jestem w swym odwiecznym radosnym "Ahoj przygodo!" Podróż do Lublina mija w zasadzie nijak. Miła pani w przedziale gdzieś od Puław rozwija temat stosunków polsko-rosyjskich w świetle smoleńskich wydarzeń. "Modlić się pani kochana za to wszystko trzeba.... na kolanach i na grochu klęczeć.. koniec świata...koniec świata...". No Nostradamus mi się trafił :/ Będzie pewnie tak prorokować do samego Gdańska...

środa, 28 marca 2018

POD SKRZYDŁAMI ZIMOWYCH ANIOŁÓW...

Tę historię opowiedziała mi moja mama pół roku temu. Pierwszy raz w życiu. Pierwszy raz komukolwiek. Bała się, że zostanie źle zrozumiana...

To był chłodny zimowy poranek. A w zasadzie jeszcze noc, bo o 6 rano było wciąż ciemno. Styczeń. Padał gęsty ciężki śnieg. Mama stała na przystanku wraz z trójką innych kobiet czekając na autobus. Zwykły dzień pracy. Po kilku minutach podjechał autobus. Taki jakie wówczas kursowały - dwudrzwiowy, głośny, trzęsący. Kobiety skierowały się do przedniego wejścia, moja mama wybrała tylne. I kiedy próbowała wsiąść zdarzył się niefortunny wypadek. Poślizgnęła się i po warstwie lodu zjechała nogami pod podwozie autobusu. Zatrzymał ją brzuch, bo była wówczas w siódmym miesiącu ciąży!

wtorek, 27 marca 2018

KOŁYSANKA

Zadumałam się. Przypomniał mi się piękny dzieciństwa czas...
Wasze mamy też Wam kołysanki śpiewały?

Bo ja pamiętam muzykę już od kołyski... Dziadek gdy byłam mała stawiał mnie na krześle, grał melodię na saksofonie, a ja w nocnej koszuli babci niczym księżniczka śpiewałam. A repertuar miałam szeroki! Od "Pan Jezus już się zbliża" do "U brzegu Wołgi siwej". Po całości szłam! Darłam się wniebogłosy co dziadka jedynie w jeszcze większy zachwyt wprawiało i kiedy kończył grać utwór, na moment wypuszczając ustnik z warg zachęcał: No śpiewaj Aniu jeszcze, śpiewaj! To śpiewałam. Do dziś przestać nie mogę ;)

Jednak mam jeszcze wcześniejsze wspomnienia... Mama od małego pieśni mnie uczyła, ludowej mądrości, wszelkich świata wspaniałości. Przykładowo: "Cichy pogodny wieczór majowy...". Znacie? Tam pod koniec leci tak:"Nie płacz dziewczyno i nie lej łez, bo każdy chłopak to wściekły pies!" Nie wiedziałam wtedy czemu on wściekły, ale pamiętam że bałam się iż chłopcy mnie mogą pogryźć :D Dalej to już hardcorowo było: "Czy to cywilny czy to wojskowy, to każdy chłopak pies łańcuchowy...." I to mi się strasznie podobało, że ten pies na łańcuchu. Na łańcuchu mnie nie dosięgnie. Śpiewałam z werwą, radośnie tę zwrotkę. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że z satysfakcją ;)

TRIDUUM

Trzy dni moje (kolejnych już się boję!)

Sobota.
Wbrew piątkowej deklaracji o niepodległości i leżeniu - sprzątam. Okna umyte, łazienka wyszorowana, podłoga lśni. Stoję półżywa po kilku godzinach przedświątecznej walki w przedpokoju, dumna. Piękny moment. Obok syn (brał czynny udział w tej walce). Trwa to może kilka sekund.
Po chwili zauważam jak mój kochany koteczek wsadził nos w świeżo umytą szybę i zostawił na niej mokry ślad... Za moment odbicia łapek... Moje usta z wolna przybierają kształt podkowy (nie oszukujmy się - podkowa do dołu). Kątem oka zauważam, że druga kosmata bestia zmierza w stronę łazienki. Na bank albo skłaczy wannę czarnym futrem albo urządzi sobie radosne wykopki w kuwecie ze żwirem! Słabo mi...
Syn - istota bystra - widząc mój stan i niechybnie zmierzający ku nam czworonożny kres porządku, zwraca błyskawicznie mój korpus w stronę idealnie jeszcze czystej łazienki i szepce: "Patrz mamo! Ciesz się chwilą!"
(Znikąd ratunku. Sama te koty do domu przywlekłam...)

Niedziela.
Stoję przed lustrem i mierzę nowo nabytą skórzaną sukienkę. No sam seks! ;) Dumna z siebie i tego co widzę drę dzioba, by syn wyjrzał i ocenił. Na darmo się drę, wszak on w tych ekskluzywnych słuchawkach nie słyszy nic.
Idę więc, drzwi otwieram, czekam na kontakt wzrokowy i pytam: "No jak?" Syn: Co jak? Ja: No kiecka...Fajna? Kupiłam! Patrz jakie ma wiązanie, jak mięciutka... (tu walory wszelakie zliczam) 
Syn: Wiesz.... Tak mnie to jara jak Ciebie moje nowe gry...
Jak nigdy w lot zrozumiałam jego brak zrozumienia ;)
(Znikąd ratunku. Męskiej natury i tak nie przeskoczę...)

Poniedziałek w pracy.
Godzina szczytu, czyli 13-ta. Jest już za późno by myśleć o pracy, a za wcześnie by myśleć o wyjściu... Marazm. Nostalgia. Cisza. Patrzę tępo przed siebie, koleżanka nie wygląda wcale lepiej. W pewnym momencie nasze spojrzenia się krzyżują. Błysk porozumienia w oczach. I wtedy ona tak pięknie do mnie rzecze: "Już 13-ta... W PRL-u by już pił..."
(Znikąd ratunku. Trzeba do końca dniówki jakoś przetrwać... ;) )

 Wtorku miłego (choć znikąd ratunku) życzę :)

piątek, 23 marca 2018

WSPOMNIENIE

A jeszcze niedawno było Boże Narodzenie...

Popołudnie. Syn odkurza, ja w kuchni. Drze się, więc lecę.
On: Robisz coś? Nie czekając na moją odpowiedź stwierdza: A, robisz. Masz całe skarpety w mące... (No co? Rybę smażę :D)
Pytam czego chce, bo się tam w kuchni pali, a on że spoko, że w sumie nic. Koty tylko połowę bombek pozwały z choinki... Ja, że spoko, się powiesi na nowo...
Wychodzę i zostawiam go w pokoju z dziwnym wyrazem twarzy.

Stoję nad patelnią kiedy wchodzi do kuchni i obwieszcza: "Wiesz...chcę ci coś powiedzieć... Wszystko się u nas zmieniło odkąd wróciłaś z sanatorium... Można teraz w domu zakląć, chodzić cały dzień w pidżamie i nie ścielić łóżka... A Tobie to nie przeszkadza... nic nie przeszkadza, nie denerwujesz się, nie krzyczysz... I tak luźniej w domu jest i przyjemniej i ja się teraz to tak swobodnie czuję..."

Gapię się zaskoczona, zerkam przez ramię czy ma zaścielone łóżko... A skąd! Barłóg, faktycznie!).
A ten kontynuuje: "...i nawet słowem nie skomentowałaś, że poszedłem do kina w górze od pidżamy..." Słodki Jezu! Serio?!?

Rozważam czy ponownie do sanatorium pojechać. Ja tam chyba połowę mózgu zostawiłam. Albo osobowość zmieniłam. Strach to powtórzyć, bo co będzie jeśli po moim powrocie syn zacznie chodzić do kina także w dole od pidżamy, a mi to przeszkadzać nie będzie?
(Znajomych nie poznaję... pidżamy od bluzy nie odróżniam... ech...)
 Matko, ryba mi się pali!!!

wtorek, 20 marca 2018

Z cyklu

Rozmowy z synem:

Ja: Syyyyyynuuuuuuu...... Przynieś mamusi krem z łazieeeeeenkiiiii
Syn: Któóóóóry?
Ja: No ten do nóg
Syn: (gwugdssdszdfhyt – bliżej niezidentyfikowane dźwięki)
Ja: Masz?
Syn: No nie mam. Nie widzę tego do stóp...
Ja: Ale nie do stóp synu. Do stóp mam w pokoju i przez to przyjść nie mogę bo nakremowałam je właśnie.
Syn: To jaki niby chcesz krem?
Ja: Dawaj ten taki....Oj dobra, balsam mi podaj.
Syn: Baaaalsammm.....baaaaalsam....
Ja: No....?
Syn: Oj ku.... Nie wiem który! Ten?
Ja: Co ten? To krem ujędrniający do biustu! Dawaj balsam. W białej tubie.
Syn: W białej tubie.... To?
Ja: To żel wyszczuplający do ud. A ja chcę łydkę nakremować!
Syn: Boże! Ile można mieć kremów?!? Ja mam jeden do twarzy i jest git!
Ja: No jak ile? Wszystkie! Do twarzy różne, pod oczy, w okolice ust, na szyję, na dekolt, do biustu, na brzuch i uda, na pośladki, na stopy, na dłonie, na usta, o balsamach i mleczkach nie wspominając!
Syn: W głowie mi się od tego kręci... Daj spokój. A nie można tak jednego do wszystkiego?
Ja: Jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego!
Syn: To po czym odróżnić który do czego? Ja tych napisów nie będę czytał!
Ja: No dziecko, po wielkości! Patrz: ten pod oczy malusi jak oczy, ten na szyję większy jak szyja, do rąk czy stóp średni jak one, a do ud jeszcze większy bo udo większe...
Syn: A ten w wiaderku?
W tym momencie obejrzał mnie od stóp do głów. Oko w pewnym miejscu zawiesił i rzecze: Aaaaa.....to wiem, wiem. Nie musisz mówić. Od razu widzę!

No zabić to za mało :/
;)

poniedziałek, 19 marca 2018

KOBIETA

Niełatwo być kobietą...
Znacie to pewnie Drogie Panie? Wymagania są, chęci są, sił brakuje. Bo jak temu wszystkiemu sprostać?

Masz być piękna, zadbana, wiecznie młoda. Wypoczęta, wysportowana, pachnąca. Zero zmarszczek, a jeśli już jakieś to tylko takie "nadające Twemu spojrzeniu głębi i ukazujące, jak bogatą i radosną masz naturę". Sylwetka młodzieńcza, chód sprężysty, brzuch wklęsły, włos lśniący i rozwiany. Biust do tego jędrny (że o tyłku nie wspomnę!), usta karminowe, paznokcie zrobione, cera nienaganna. Ideał. Wzór. Zachwycająca i ponętna. Ale żeby na tym był koniec, to byśmy jakoś sprostały.
Do tego trzeba jeszcze dodać: Matka – Polka, zarabiająca, opiekunka rodziny, strażniczka domowego ogniska, kucharka, menadżer, logistyk, projektant wnętrz, psycholog rodzinny, mistrz kierownicy, ogrodnik i co tam kto jeszcze chce.

WIELKI POST

Myślę, że bieganie jest formą drogi ku świętości…

Niedzielny wieczór. Można obejrzeć serial, wypić herbatkę, pogadać z przyjaciółką przez telefon. Ale nie. Ja postanowiłam pobiegać. 
Wychodzę. Biegnę. Słuchawki na uszach, Endomondo włączone. Biegnę. Biegnę i biegnę. I nic. Endo milczy. Zwalniam, zerkam – no nic. Dziadostwo nie mierzy ani milimetra, a ja już ze 2 km się przetłukłam. No szlag mnie zaraz trafi! Reset, włączam znów. Cierpliwość ćwiczę. Nie klnę. Spokojnie…

Lecę dalej. Dopada mnie kolka, jak nigdy. Świetnie cholera, doskonale… Nie klnę. Lecę nadal uciskając przy tym bok. A wieczór piękny, mroźny. Co chwila jakaś zamarzająca kałuża, trawa pokryta szronem, fajnie mi się burty ślizgają (cholera jasna!)… A, przepraszam nie klnę, biegacz nie przeklina, biegacz jest zadowolony, bo ma te…no …endorfiny! Tak! Cudownie się ślizgam! Ale super! A jak jeszcze pomyślę, jak mi się będzie rano super skrobało szyby w aucie to ho ho! Endorfinowe szaleństwo! ;)

No nic, nie narzekajmy. Wszak to ulica Szwoleżerów, śliczna, wyremontowana, gładka. Nie to co teraz – skręcam w Starościńską. I się zaczyna… Chodnik jak ser szwajcarski. Dziura na dziurze, płytki krzywe, połamane, braki wszędzie. W myślach mam tylko: „Boże miłosierny, tylko żebym znów nie pozrywała ścięgien w stopach, błagam! Boże…. Proszę…. "święć się imię Twoje…”

wtorek, 13 marca 2018

SĄSIADKA

Ach księgową być...

Nie ma to jak leniwe popołudnie, kiedy wróci się z pracy i można choć na chwilę usiąść, nim pobiegnie się dalej...

Przysiadłam więc w stanie półrozkładu ("Półrozkład" oznacza strój domowy, włos rozwiany, w łapce kawa, nogi na stole w kapciochach z motywem świątecznym - odróżniać od "rozkładu", czyli: brak makijażu, wałki na głowie, nocna koszulka i w dłoni powiedzmy kieliszek wina :D). Wtem pukanie do drzwi. Kurka! Otwieram, wszak półrozkład dopiero...

sobota, 10 marca 2018

MRÓWKA

Co zrobić gdy masz wolną sobotę, pogoda piękna, a nie chce Ci się sprzątać? Jedź na zakupy!

Kocham zmiany. Od kilku lat próbuję namówić syna do odświeżenia jego pokoju - nowych mebli, łóżka, koloru ścian. I nie ma mowy! "Wszystko jest bardzo dobre" słyszę już od dekady. Niczego nie chce, niczego nie zmieni. Taki typ. Nie lubi nowości. Jak moja mama. Aż tu nagle wczoraj, gdy zrezygnowana kolejny raz kończyłam temat zmian, syn napomknął: No... nowy fotel do komputera by się przydał, bo ten już w siedzisku dziurawy i nie można się już za bardzo opierać, bo polecę.... Co ja słyszę? Chce czegoś synuś mój? Mamunia kupi! Natychmiast! Tak więc po załatwieniu najpilniejszych sobotnich porannych spraw wsiadamy do auta i jedziemy. A dokąd? A do Mrówki, bo podobno u nas otworzyli. Ano otworzyli....

piątek, 9 marca 2018

PANDA

Zapowiadają piękny, ciepły, słoneczny weekend. Warto może wyjść z domu - na spacer, pobiegać, a może i na rower? Spróbujcie.
A! Tylko uważajcie ze zdjęciami, żeby nie było jak u mnie...!

Idziemy z moim facetem, trochę wilgotne już powietrze, wiosnę czuć i jakby lekka mżawka. Ale dość ciepło, więc nie rezygnujemy. Proszę by mi zdjęcie zrobił to tu, to tam. Nie liczę na wiele, bo potrafi mi uciąć pół głowy zostawiając za to spory kawał dziurawego asfaltu w kadrze. Albo nóg od kolan nie mam, za to nieba nad głową moc ho ho! Ale dobra, nie będę złośliwa. Czasem mu się uda.

Więc proszę by te zdjęcia robił. I robi. Nie sprawdzam na bieżąco jak wychodzą, dopiero po jakimś czasie zaglądam i ... no włos mi się jeży!
- Co to jest? - pytam
On: Jak co? No Ty!
Ja: A nie mogłeś mi powiedzieć że się tak rozmazałam?!?
On: Że co...?
Ja: No że jak panda wyglądam!!!
On: Jak Ci mogłem powiedzieć, że wyglądasz jak panda, skoro ja nigdy w życiu żadnej pandy na żywo nie widziałem!
I weź tu z męską logiką dyskutuj...

Miłych spaceru. Mimo wszystko ;)
p.s. Odczep się gołąb! Daj mi wreszcie na zdjęciu wyglądać jak człowiek!

czwartek, 8 marca 2018

PO SĄSIEDZKU

Sąsiad przystojny do drzwi mych wieczorową porą stuka niezapowiedzianie. Dobrze nie jest, gdyż na twarzy mam maskę z zielonej glinki. Wyglądam malowniczo, lecz nie do okazania! (Wyjaśnijcie mi proszę jak to jest: Gdy wyglądacie jak księżniczka z bajki, to nikogo ani pukającego do drzwi, ani nagle spotkanego na ulicy nie uświadczycie. A weźcie miejcie gorszy dzień, nędzny kłak, na nosie pryszcz, to zaraz spotkacie i wredną koleżankę, która was obrabiać lubi, i byłego co to byście mu chętnie urodą swą dopiekły (niech wdzi co stracił!), i potencjalnego przyszłego za którym wodzicie bezskutecznie błędnym wzrokiem od kilku tygodni... Ech życie :/ )

środa, 7 marca 2018

W MAŁYM KINIE...

Dedykowanie Paniom, w przeddzień ich święta. Bo gwiazdą każda kobieta może i być powinna! Tyle, że trudno tak 24/dobę i 7 dni w tygodniu...
Mimo to nie poddawajcie się dziewczynki. Dacie radę jako i ja dam! Pozostańcie sobą, spełniajcie najskrytsze marzenia i bądźcie obłędnie szczęśliwe! ;)
------------------
Ja to mam w życiu szczęście...
Pisałam niedawno o "nieszczęściu dnia gorszego". Chodzi mi o ten stan, gdy wyglądamy nijak, a spotykamy wówczas... powiedzmy, że mężczyznę marzeń. I co? I to się właśnie porażką nazywa :/

poniedziałek, 5 marca 2018

PŁASZCZYK

W niedzielę byłam w kościele. Wiem wiem, żadna sensacja. Ale bez tego wstępu tej historii nie ma.
Otóż po drodze do kościoła na wystawie jednego ze sklepów płaszczyk wiosenny wypatrzyłam: Boski... pudrowy róż...klasyczny krój... Słodziak, dla mnie stworzony.... I od ręki się zakochałam!
A choć to niedziela była jeszcze bez zakazu handlu, to sklepik był zamknięty i dopiero dziś mogłam tam pójść. Lecę więc świńskim truchtem po pracy z nadzieją, że mi go nikt nie podebrał.

sobota, 3 marca 2018

SOBOTA Z SYNEM

Sobota z synem. Tak sobie założyłam. Taki był plan. Wspólne zakupy, obiad w jakiejś fajnej knajpce, pogadamy, pośmiejemy się. I przyznaję - wypaliło!

Nie byłabym sobą, gdybym kilku istotnych momentów nie wynotowała:

1. Sklep.
Syn pomierzył, wybrał, bierzemy. Teraz ja do przymierzalni. Kubraczek mam taki futrzasty, co to teraz modny jest, na kurtkę się to skórzaną nakłada i niczym lama paraduje. Ładny, kremowy, włochaty, z wdziękiem. Mierzę. No ładnie, ładnie. Tylko.... Gdzie ja to cudo włożę? Bo biura? Za ciepło. Księgować w tym w domu? Bez przesady. Po ulicy paradować? Ale niby kiedy? Biegać w tym czy na rower wyjść - odpada. Sensu brak. Wychodzę z przymierzalni, syn ocenia:

CISZA JAK TA...

Nie wiem czy zdajemy sobie sprawę z tego, jak bardzo boimy się ciszy? Wielu ludzi wchodząc do domu z automatu włącza radio lub telewizor. Byle coś grało, byle mówiło, byle zagłuszyło. Zagłuszyło co?

Starsi ludzie rzadko szukają ciszy. W ciszy widzą jasno jak bardzo są samotni, opuszczeni, niepotrzebni. Zagłuszają pustkę głosem spikera z telewizora.
Młodsi wkładają słuchawki w uszy i oddzielają się od świata zaporą dźwięków. Bo świat ich nie rozumie. A może to oni nie rozumieją, że znalezienie swojego miejsca w układance zwanej życiem musi zaboleć?

Boimy się samotnych wieczorów, niewypełnionych po brzegi pracą weekendów, nieplanowanych urlopów. Bo nie chcemy pustki. Chcemy swój czas "spędzić". Dokądkolwiek go zapędzić. Ważne, by nie było luk. I czasu na refleksję. I by nie usłyszeć siebie.

piątek, 2 marca 2018

PORANEK

Nosz kurka na ambicję mi wszedł....!

Pisze do mnie ten i ów. I różnie to bywa. Generalnie dzielę rozmowy na fb na 4 kategorie:
1. znajomi - tematy są codzienne lub życiowe
2. łechtacze - "fajna jesteś, fajnie piszesz, ale ładne zdjęcia..."
3. hejciki – "denne jest to co robisz, co zamieszczasz i jak wyglądasz"
4. roszczeniowi – "wiesz co... mogłabyś jednak..."
I o tej czwartej kategorii będzie. Bo mnie podpuścili :p

PORADA

Wiem, jest wcześnie, niektórzy jeszcze śpią. Ale inni jak ja zaczęli już dzień i mkną mroźnym porankiem do pracy. I właśnie na okoliczność pracy chcę się z Wami podzielić prostą mądrością życiową:

Rys sytuacyjny pierwszy: Wieczór, prawie 23-cia, ja w domu zagrzebana w dokumentach, wciąż pracuję. Jeden nieuważny ruch (człowiek jest już zmęczony, ledwo wie co liczy i co robi) i - brawo ja! - mam herbatę wszędzie! Kwity zalane, ja wkurzona, połowa roboty poszła się...bujać. Wycieramy kto żyw stół, podłogę, ratujemy resztkę suchych dokumentów... ech...

Rys sytuacyjny drugi: Tym razem w biurze dnia następnego (bo po co przeciągać historię? za ciosem szłam!). Kwitów stos, roboty moc, biurko jakby na to wszystko za małe, za ciasne i... myk - kawa szerokim strumieniem rozlewa się pośród mniej i bardziej ważnych dokumentów. Malowniczo, bo fusy tworzą swego rodzaju urodziwą abstrakcję...(Naprawdę nie wiem czego mi bardziej żal - kwitów czy tej kawy...?)

Wracam do domu. Opowiadam synowi jak mi świetnie idzie polewanie z łokcia wszelkimi płynami po wszelakiej maści papierach. Syn słucha, patrzy, po czym ze stoickim spokojem i pełną powagą oznajmia: "Nie stawiaj nigdy cieczy, tam gdzie są ważne rzeczy".

Stałam przez moment w bezruchu mądrością i prostotą jego wypowiedzi oszołomiona. Bo nie dość że inteligent, to jeszcze poeta.... No udało mi się dziecko, słowo daję!

Miłego dnia. Bez meandrujących herbat i kaw! ;)

czwartek, 1 marca 2018

KOLEGA

Poniedziałek to był...albo wtorek ...  Szary roboczy dzień.
Praca jak praca - nos w kwitach, palce stukają po klawiaturze, świata nie widzę. Ktoś wchodzi do pokoju, ktoś wychodzi... Reaguję zasadniczo dopiero kiedy ktoś mi kalkulatorem poruszy. Nie, kalkulatora nie oddam!
Jakiś huk się robi, wchodzi większa ekipa. Aaa, to "nasi". Spis inwentarza robią. No ok, niech robią. Zerkam tylko kto. Tą znam, tego znam... O, tamtej nie znam. No ale nie dziwne, nas tu prawie 350 sztuk pracuje. Trudno wszystkich znać.

Wchodzi jeszcze jedna osoba. Rzucam okiem - facet, postawny. Dzień dobry - dzień dobry. I... chwila zawieszenia... Patrzymy na siebie. Jakbym go znała...a on mnie... Ale skąd?
(Szybki przegląd: Kurs angielskiego? Nie. Gospel? Nie! Kurs tańca towarzyskiego? Nie. Może jakieś warsztaty fotograficzne, albo muzyczne, albo poetyckie, konna jazda...? Nie, chyba nie... Szkoła muzyczna? Zwykła szkoła? Nie przypomnę sobie, ech...)
A on jakoś tak... uśmiecha się mile. No to i ja mile. Patrzy, to ja patrzę. Już ząbki do piątek pokazuje, to i ja pokazuję (wszak garnitur bogaty mam, z mlecznym gratis!). Myślę, że jakby mi machać zaczął to i ja bym odmachała. Niczym lustrzane odbicie siedzę i powtarzam za nim. Jak idiotka. A jakoś grać na zwłokę muszę.

środa, 28 lutego 2018

ZAKUPOWY

Z cyklu: Codzienne rozmowy z synem

Sytuacja: Ja w pracy, syn w sklepie. Syn dzwoni i dopytuje:
- Mam mleko, jajka, pomidory, ser.... Zapomniałem o czymś?
Ja: Nie, chyba nie...
Syn: To co, mogę iść do kasy?
Ja: No idź... A nie, czekaj! A pasztety jakieś są?
Syn: No są...są...
Ja: To weź może ze dwa...?
Syn: Nie wiem czy mogę... Uprowadzenie jest chyba w tym kraju karalne...?

I znów wymiękłam :D

wtorek, 27 lutego 2018

MIEJSCE NA ZIEMI...

Chełm. Moje miasto.

Był czas, kiedy chciałam stąd uciec. Byle dalej, jak najszybciej. Uważałam, że brakuje tu wszystkiego: pracy, perspektyw, możliwości, właściwych ludzi. Że nie mam tu szans na realizację marzeń i planów. Że trudno tu oddychać, że trudno tu śnić. Marzyło mi się nigdy nie śpiące miasto, dostęp do szeroko rozumianej kultury, obcowanie z wielkim światem, pęd, rozwój, dynamika. Chciałam wpaść w wir wydarzeń, zawojować przyszłość, wykreować swój byt na nowo.

Potem przyszedł czas, gdy chciałam stąd odejść, zniknąć bez słowa w oddali. Wyobrażałam sobie życie gdzieś na odludziu, w ciszy. Tylko ja, zapach łąk i wiatr w kominie. Obcowanie z naturą, poszukiwanie siebie, poznawanie swojego ja. Spacery wśród pól, różowo-złote wschody słońca i nocne pohukiwanie sów. I nikt, i nic, na granicy jawy i snu...

niedziela, 25 lutego 2018

OPTYMISTYCZNIE

Jedną z dwóch naszych narodowych przywar jest narzekanie. Słychać je w zasadzie wszędzie od rana do wieczora. Na pracę, na rodzinę, na pogodę, że już o polityce nie wspomnę.
A to za zimno, a to za gorąco, a to zbyt leje i wieje, a to znów nie wieje i nie leje i przez to susza. W zasadzie zawsze źle.
Mój Boże.... Dogodzi nam coś wreszcie?

Jutro znów poniedziałek. Wiem, nie lubisz, ale... Może po raz pierwszy nie narzekaj? Skoro budzik wyrywa cię ze snu, to znaczy że wciąż żyjesz. Skoro wstajesz z łóżka, to znaczy że jesteś zdrowy. Dzieciaki krzyczą ci nad głową od rana - to znaczy, że masz rodzinę. Musisz wyjść do pracy? To znaczy że będziesz miał za co żyć. Jesteś więc szczęśliwym człowiekiem :)

Jutro nowy tydzień, nowe wyzwania i nowe możliwości. Zamiast widzieć pustą połowę szklanki, skup się na tej pełnej. Ciesz się każdą chwilą i nie zapominaj, że jeśli ty uśmiechniesz się do życia, ono ci się odwzajemni! ;)

Życzę Ci pełnego optymizmu tygodnia! Niech będzie wyjątkowy :)

piątek, 23 lutego 2018

ODDZIELENI

Pamiętam mały bar na rogu ulic Krakowa, w pobliżu dworca. Wpadałam tam by zjeść coś na szybko, między zajęciami, w ciszy. Siadałam przy oknie i przyglądałam się przez szybę ludziom. Lubiłam to.
Byłam tam prawie zawsze sama, ale nigdy nie czułam się samotna. Miałam świadomość pozostawionych w domu o kilkaset kilometrów stąd, bliskich, licznych przyjaciół i znajomych, kochanych osób. Byłam w tym mieście jak palec, ale w ciepłej rękawiczce.

Pamiętam jakieś imieniny i stół pełen ludzi. Rodzina, znajomi, wesoła atmosfera. Toasty, śpiew, zapach szarlotki. Pamiętam jak samotna czułam się w tym momencie, jak bardzo potrzebowałam człowieka... I choć wkoło ludzi nie brakowało, byłam tam jednak sama. Bo nie było nikogo z kim mogłabym się podzielić tym, co we mnie łkało.

wtorek, 20 lutego 2018

KIEDYŚ MOŻE TY...?

Nie jest tajemnicą, że co roku w lutym roznoszę decyzje podatkowe. Po domach, mieszkaniach, zazwyczaj na tych samych ulicach. I najczęściej jest to szybkie dzień dobry, podpis, do widzenia. I po temacie. Ale nie u niej. Nie u pani Karoliny...

Pani Karolina ma 86 lat, mieszka sama i jest dość zniedołężniała. Co roku zauważam znaczący postęp choroby i niestety spadek formy. Fizycznej, bo głowa u niej pracuje wyśmienicie! Co roku siadam i kilkanaście minut rozmawiamy.
Od zawsze przywodziła mi na myśl moją babcię i zazwyczaj porównywałam jej stan do stanu mojej babuni. Przez lata pani Karolina wypadała na jej tle dużo gorzej, bo ledwo powłóczyła nogami idąc od drzwi wejściowych do pokoju, gdzie przy stole kwitowała mi odbiór. W tym roku mojej babci już nie ma. Pani Karolina wciąż żyje. Tyle że co to za życie....

poniedziałek, 19 lutego 2018

DZENTELMEN Z JAJAMI

Sąsiad pomocny bywa, a jakże!

Wracam z pracy. Objuczona siatkami, ledwo się wtaczam na klatkę. W myślach wyrzucam Bogu, że nam kobietom jeszcze trzeciej ręki na plecach nie zamontował. Oj przydałaby się...

Sąsiad, w stanie... powiedzmy że duchowo lekkim, podpiera ścianę i zapewne duma nad teorią względności. Bo i względnie wygląda.
Ujrzał mnie i wnet nabrał mocy, życia i energii. I już przy mnie jest, już nadskakuje, że siateczki mi zaniesie, a mam oddać zaraz, bo przecież "nie będzie kobieta tego targała sama!" itd.

piątek, 16 lutego 2018

OD DRZWI DO DRZWI...

Nie ma to jak z podatkami po ludziach pochodzić... Bloki to mały pikuś. Domki - to jest wyzwanie! 

Psy. Wszędzie psy. Uraz mam, gdyż w zeszłym roku podczas rowerowej wyprawy wilczury luzem po polach biegające zanurzyły we mnie swoje kły. Mało przyjemne przeżycie. Jednak nie poddaję się lękom. Dziarsko domy z psami odwiedzam. Bo kto jak nie ja? ;)

Psy moim zdaniem dzielą się na kilka kategorii:
1. Pies sekrecik (tabliczki nie ma, psa nie widać, głosu nie wydaje, ale jest... i czyha!)
2. Pies przyjaciel (merda ogonkiem, łapami obejmuje, kocha każdego za wszystko, możesz z nim zamieszkać)
3. Pies morderca (wejdź jeśli chcesz, ale już stąd nie wyjdziesz)
4. Pies psychopata (drze mordę z kilometra, a jeśli już jesteś w zasięgu wzroku to gotów jest rozszarpać siatkę, przeskoczyć płot i zeżreć cię w całości, tylko dlatego że istniejesz)
5. Pies półgłówek (najpierw kiedy sięgasz do dzwonka chce ci uwalić rękę przy samym korpusie, po czym radośnie merda ogonkiem i zachęca do pogłaskania)

środa, 7 lutego 2018

Z NOSTALGIĄ...

Zapytałam kiedyś babcię: Jak to z tą miłością jest? Skąd wiedziała, że dziadek to "ten", czy miłość przychodzi nagle czy to może kwestia pracy, czasu i przyzwyczajenia? Odpowiedziała mi w zaskakujący sposób: " Nigdy o tym nie myślałam. To był mój mąż, o niego dbałam. Nie miałam głowy do rozmyślania, czy to miłość czy nie. Po prostu byliśmy."
Wiem, że go kochała. Do swojej śmierci (a przeżyła go o prawie 30 lat!), mówiła o nim z wielkim szacunkiem i czułością. Nie istniał na świecie mężczyzna, który w jej mniemaniu mógłby go zastąpić.

Mój dziadek kochał babcię. Pamiętam jakiś obiad, miałam wtedy z 11 lat. Siedzieliśmy przy stole, babcia wstała - może po kompot, może po ogórki. Dziadek szybciutko przełożył ze swojego talerza na babci talerz kilka ładnych kawałków mięsa (sos był na obiad), bo lepsze, bo dla niej. Puścił do mnie oko. Wtedy jeszcze nie rozumiałam, że miłość to troska i umiejętność wyrzekania się siebie.

niedziela, 4 lutego 2018

Z NUTKĄ SZALEŃSTWA W TLE...

Pisałam już kiedyś jak to mi kręgosłup dokuczał, jak pogotowie mnie wizytowało i jak w cierpieniu leżałam. Nie dodałam, że taki stan trwał długo, ponad rok. I nie życzę najgorszemu wrogowi bólu, który przeżywałam! Jednak nie byłabym sobą, gdybym nawet w takim stanie nie wzięła czynnego udziału w sytuacji żenującej, aczkolwiek zabawnej.... ;)

Kiedy minęło z pół roku i znikąd nadziei, poprawy, polepszenia nie było, rodzina i znajomi spieszyli z pomocą. Rad i porad bez liku, bardziej i mniej trafionych. Między innymi polecono mi masażystę. Reputację miał niezłą, podobno wszelkie bóle leczył, Rosjanin, na legalu czy nielegalu (nieistotne), ale za to "cud-miód fachowiec". Co mi szkodziło spróbować? Gorzej już przecież być nie mogło....

czwartek, 1 lutego 2018

AUTOBUSY CZERWIENIĄ MIGAJĄ...

Od jakiegoś czasu jestem zmotoryzowana. Wygodne, nie powiem. Ale i strata przy tym wielka. Bo jak sięgam pamięcią wstecz, tak przypomina mi się wiele pięknych, ba! - przełomowych nawet w mym życiu momentów, związanych z autobusami właśnie. Trochę żal, że teraz mnie to wszystko omija...

Pamiętam znamienny dzień, gdy autobus zatrzymał się przed zamkniętym przejazdem kolejowym. Stary grat, telepało nieziemsko. Stoję na tylnej platformie. Glany wtedy miałam, krótkie gatki i obcisłą koszulkę. Czekam aż ruszy...
Spoglądam w dół bo coś kątem oka widzę, że się koło mnie porusza. Patrzę. Nie, nie wierzę. Znów patrzę. A to mój brzuch żyje sobie swoim własnym życiem! To sadło wprawione w ruch rykiem silnika wibruje niezależnie od mej woli! Co za groza! Jak ja się wtedy za siebie wzięłam... 2 miesiące później ważyłam 48kg (i wyglądałam jak śmierć na chorągwi!). Jakaż byłam dumna z siebie i z tego, że mnie autobus tak odmienił... (młode to jednak durne ;))

wtorek, 30 stycznia 2018

Z NADZIEJĄ...

Zastanawialiście się kiedyś kim jest prawdziwy przyjaciel? Ja nie. Ja to wiem, bo miałam i nieprawdziwych. A jak ich odróżnić? Czas sam ich przesiewa przez swoje sito.

Miałam "przyjaciół" którzy znikali, kiedy podejmowałam decyzje niezgodnie z ich oczekiwaniami. Takich, których bolały moje sukcesy i takich którzy trwali przy mnie wyłącznie dla korzyści. Odeszli. Podobno człowiek może nam sprawić przyjemność na dwa sposoby: Swoim przyjściem lub swoim wyjściem. Dziękuję tym, którzy wyszli ;)

Świadomość tego, że mam w telefonie kilka numerów, pod które mogę zadzwonić o każdej porze dnia i nocy i wiem, że zostanę wysłuchana, napawa otuchą i dodaje sił. Znam adresy, pod którymi zawsze czeka na mnie kubek gorącej herbaty i pełne troski: "Co się stało?" Znam pogodne brzmienie głosu który na moje: "Zabiję go.... jak słowo daję!" bez wątpienia znów odpowie: "Ok... to gdzie i o której mam być z łopatą? ^^". Cenne. Naprawdę :)

poniedziałek, 29 stycznia 2018

AUTA

Kocham autka. I one mnie. Z wzajemnością.

Pamiętam swojego Fiacka 126P. Dożył swoich lat i bałam się, że jak mu jeszcze raz dobrze po hamulcu dam to mi noga z pedałem na jezdnię wypadnie :D Tak go zeżarł ząb czasu ;) Dlatego dałam ogłoszenie, że sprzedam.

Odzew był szybki, umówiłam się po pracy. Podjeżdżam pod blok, dwóch panów czeka. Ja do nich: Panowie, wybaczcie, muszę syna z zajęć odebrać, za 10 minut jestem! Odpalam, odjeżdżam. Syna zabieram, wracam. Panowie wciąż są. Oglądają, odpalam, gaszę. Patrzą. Biorą.
Idziemy do mnie na górę, podpisujemy umowę, pieniążki wzięte, kluczyki i dokumenty oddane, rąsia-rąsia i pa, zamykam drzwi.

niedziela, 28 stycznia 2018

TELEFON

Sprawę miałam. Trudną, nie cierpiącą zwłoki, nie do załatwienia. Załamka. Aż tu spotykam koleżankę, która zna, wie, wskaże człowieka, który może mi w tym pomóc! Co za zrządzenie losu!

Stoimy na ulicy, pada deszcz, nijak cokolwiek zanotować, ale co tam, zapamiętam. Wbijam na blaszkę numer telefonu (księgowe tak mają, że cyfry pamiętają) i już planuję co i jak wyłożę. Koleżanka wsiada do autobusu, macham, odjeżdża. Ja w autko i do domu.

Wieczorem zbieram się na odwagę, bo sprawa ważna, ale człowiek obcy więc trudno przewidzieć jak mi pójdzie. Telefon ma stacjonarny, co dziś już dość rzadko się zdarza. Więc zapewne wiekowy. Albo z rodzicami mieszka starszej daty. Albo... Nie wiem. Mniejsza z tym. Dzwonię.

Tego dziecka powinno nie być...

Życie toczyło się jak w bajce. Dobry mąż, narodziny córki. Potem chwila strachu czy uda się utrzymać wybrany kurs i... Udało się. Urodził ...