Poniedziałek to był...albo wtorek ... Szary roboczy dzień.
Praca jak praca - nos w kwitach, palce stukają po klawiaturze, świata nie widzę. Ktoś wchodzi do pokoju, ktoś wychodzi... Reaguję zasadniczo dopiero kiedy ktoś mi kalkulatorem poruszy. Nie, kalkulatora nie oddam!
Jakiś huk się robi, wchodzi większa ekipa. Aaa, to "nasi". Spis inwentarza robią. No ok, niech robią. Zerkam tylko kto. Tą znam, tego znam... O, tamtej nie znam. No ale nie dziwne, nas tu prawie 350 sztuk pracuje. Trudno wszystkich znać.
Wchodzi jeszcze jedna osoba. Rzucam okiem - facet, postawny. Dzień dobry - dzień dobry. I... chwila zawieszenia... Patrzymy na siebie. Jakbym go znała...a on mnie... Ale skąd?
(Szybki przegląd: Kurs angielskiego? Nie. Gospel? Nie! Kurs tańca towarzyskiego? Nie. Może jakieś warsztaty fotograficzne, albo muzyczne, albo poetyckie, konna jazda...? Nie, chyba nie... Szkoła muzyczna? Zwykła szkoła? Nie przypomnę sobie, ech...)
A on jakoś tak... uśmiecha się mile. No to i ja mile. Patrzy, to ja patrzę. Już ząbki do piątek pokazuje, to i ja pokazuję (wszak garnitur bogaty mam, z mlecznym gratis!). Myślę, że jakby mi machać zaczął to i ja bym odmachała. Niczym lustrzane odbicie siedzę i powtarzam za nim. Jak idiotka. A jakoś grać na zwłokę muszę.
Bo nie wiem kto on, ale może mi się przypomni? Albo nie. Przetrwam jakoś. Może on tak po prostu ma?
(A koleżanki się patrzą, że my tak patrzymy i generalnie jest dość wesoło... Tyle że im, bo do nich nie macha (ups, nie macha i do mnie, po prostu się wymownie uśmiecha))
Ale cóż to - on też te kalkulatory spisuje??? Znaczy to kolega z pracy! Ahaaa... Ale i tak nie kojarzę. Może gdzieś na korytarzu mijałam....? W windzie (nie, nie jeżdżę, zacina się)? Na parkingu?
Zbierają się, wychodzą. "Kolega" mi jeszcze "cześć" rzuca z drzwi. No ładnie z jego strony... Więc i ja "cześć" mówię, a i tak nie kojarzę nic a nic. Starość, alzheimer, skleroza, amnezja...
Wtem cofa się, zza drzwi wychyla i zagaduje: "Kiedy teraz będziesz?"
Oszzzz w mordę, a gdzież to ja będę niby?
Ja: Yyyyy... A Ty? (uff, przerzuciłam piłkę!)
On: Ja wczoraj byłem...
(Tu rozważam gdzie mógł być wczoraj, a ja bym mogła jutro być, a być może i on by tam był, bo widać że już był kiedy i ja byłam. Tylko cholera jasna gdzie? U lekarza? Na zdrowego mi wygląda.... U fryzjera? Nieee, nie bardzo jest co u niego ścinać... U dentysty? Nie wygląda jakby wczoraj rwał. Basen? Cholera wie, od wczoraj by wysechł... Kurza twarz :/)
Ja: Tooo... może jutro...?
On: To i ja chyba będę... I co, tak jak ostatnio?
Matko najmilsza... Co było ostatnio...? (Może ja za dużo piję... Albo za mało!? )
Ja: Tak tak, jak ostatnio...
Nie przypominam sobie jakichś drastycznych czy ekstremalnych przeżyć z osobnikiem płci męskiej w ostatnim czasie, więc co mi szkodzi potwierdzić?
On: To do zobaczenia! ... A! Ręcznika znów nie zapomnij!
Ręcznik! Tak! Czyli albo na pływalni byłam... (ni w ząb nie kojarzę), albo Morsem zostałam i skacząc na główkę do przerębla pamięć straciłam... (ale zdjęcia na facebooku mojej obecności w społeczności Morsów chełmskich nie potwierdzają...), albo po prostu lunatykuję i nocami się u ludzi kąpię. Na bank to ostatnie! Mam nadzieję, że chociaż z własnym mydłem przychodzę i im potem wannę spłukuję...
(Nie będę tu opisywać min koleżanek, kiedy to po serii durnowatych uśmiechów z miłym kolegą doszliśmy do wątku ręczniczka... Słów by nie znalazł...)
Po wyjściu ekipy inwentarzowej w zaparte idę, że nie znam człowieka, uśmiechałam się bo wypada i pytam dziewczyn kto on. Zdziwione, że pytam, wszak wyglądaliśmy na "zaprzyjaźnionych". "Te porozumiewawcze spojrzenia i uśmiechy, ręczniczki..." Nie, one też go nie znają, ale od czego spis pracowników? Ustalimy zaraz kto on.
I ustaliłyśmy. Ale nazwisko nic mi nie mówiło, niestety.
"Ale taki przypakowany, nie?" - mówi jedna. I bingo!
Oż matko moja! Resztka istoty szarej się uruchomiła, ostatnia walcząca komórka mózgowa złapała wątek! Tak! Toż przypakowany, toś siłownia, toż tak! Nie dawnej jak w sobotę mi na siłowni ciężarki przewieszał, bo ja karaluch mały sięgnąć nie mogłam. Toż sztangi przynosił, ćwiczenia na triceps pokazywał, brak ręcznika ganił, toż podwozić do domu nawet chciał, bo ciemno było. A ja nic, zero kojarzenia. Wieś, zaścianek, wstyd :/
Myślę: Jakoś się muszę zrehabilitować, że nie zapytałam o masę, o ciąg martwy, o rwanie, o biceps... Wiem! Na facebooka wejdę, nazwisko znam, do znajomych go zaproszę - zawsze będzie mu milej, nie? Wyjdzie na to, że go jednak kojarzę, że tylko tak durno w pracy przy biurku wyglądam, że poznałam doskonale i zapraszam kolegę do znajomych z fb, bo go lubię, bo go znam, wszak trenujemy razem!
Wchodzę na fb, szukam... Jest!
Zaprosić go chcę i... I blady zad! Mam go w znajomych od 2 lat!
Taaak.... Dobrze jest swych znajomych znać. I tych z pracy i tych z fb. Potem człowiek nie świeci oczami, że nie kojarzy.
Ale przyznajcie sami, że to nie do końca moja wina była. Bo gdyby się roznegliżował to bym go pewnie już po tricepsie poznała, a tak? Inaczej się jednak wygląda spoconym w krótkich gaciach w sobotni poranek na siłce, niż w gajerze... Mógł się rozebrać, przypomnieć mi istotę znajomości. A ten nic. Niedomyślny taki :/
Za moment znów sobota. Jakoś o dziwo nie mam ochoty na siłownię. Nie wiem czemu... Pójdę pobiegać. Wiem że dziury w chodnikach, ciemno i śmierdzi na dzielnicy, ale zawsze to jednak bezpieczniej. Pot zalewa oczy, krzaki w parku, żywopłoty przy ulicach... Można nie dostrzec kolegi, albo nie rozpoznać kogoś w czapce, nie zauważyć mijając pędem na zakręcie, itd.... I potem tymi zalanymi potem oczyma człowiek nie musi świecić...
p.s. No chyba, że kolega domyślny się trafi! Taki co to kiedy widzi, że słabo Wam łączenie faktów wychodzi, to jeśli znacie się z pływalni to zawsze się Wam będzie w czepku okazywał (w kieszeni nosił, na potrzebę chwili nakładał itd.) A taki kolega to skarb! Prawdziwy skarb! I takich Wam i sobie serdecznie kochani życzę! ;)
(Nie, tak dobrze to nie ma. Tu mnie już chyba fantazja ponosi... ;) ).
Pozdrawiam znad biurka. Już poważna i czujna. Bo kto wie jaka osoba za moment wejdzie w drzwi... ;)
Ten blog to felieton dzienny. Nie ukrywam niczego. Piszę o tym co widzę, jak to widzę, czego doświadczam i jak to interpretuję. Bez ściemy, kurtuazji. Ze szczyptą ironii i dużą dozą poczucia humoru. Bez cenzury!
Autorka
czwartek, 1 marca 2018
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Tego dziecka powinno nie być...
Życie toczyło się jak w bajce. Dobry mąż, narodziny córki. Potem chwila strachu czy uda się utrzymać wybrany kurs i... Udało się. Urodził ...
-
Zadumałam się. Przypomniał mi się piękny dzieciństwa czas... Wasze mamy też Wam kołysanki śpiewały? Bo ja pamiętam muzykę już od kołyski....
-
Życie toczyło się jak w bajce. Dobry mąż, narodziny córki. Potem chwila strachu czy uda się utrzymać wybrany kurs i... Udało się. Urodził ...
-
Sanatorium - piękny czas. Zabiegi, wypoczynek, nowe miejsca, nowi ludzie, wrażeń moc... I zaskoczeń. Bo choć nie należę do osób, którym &qu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz