Cóż.. Normalni ludzie chodzą na badania. Wstają, jadą, docierają na miejsce, wykonują, wychodzą. Można? Można. Podobno. Bo mi jak zawsze nie do końca wyszło... ;)
Zapisałam się na usg. Dawno, bo w styczniu. Czekałam cierpliwie. I oto ten dzień szczęśliwy nastał. To dziś. Godzina 10.
Zwalniam się z pracy i w nieziemski upał niezmordowanie zmierzam w stronę szpitala. Wchodzę, kieruję się w stronę windy i próbuję sobie przypomnieć, które to było skrzydło i które piętro... Nie wiem. Ale ale! Oto przy windzie pielęgniarka, osoba kompetentna, więc zaraz zapytam (w tym momencie drzwi windy się uchylają, pielęgniarka wchodzi do środka, ja przyspieszam wpadam za nią i od razu zaczynam):
- Przepraszam, na którym piętrze wykonują usg?
Ona: Jakie?
Ja: No....takie normalne...
Ona: Na co?
Ja: .... no.... na kasę chorych (uff, wybrnęłam!)
Ona (lekko przewraca oczami): Nie pytam czy na fundusz tylko na jaki narząd?
Ja:............
(Nie powiem. No nie powiem! RODO! A w windzie poza nami dwóch panów wyraźnie zainteresowanych tym, co sobie ewentualnie będę prześwietlała. Czuję jak wzrok każdego z nich powędrował w inny rejon mojego ciała i na bank każdy już obstawił co ewentualnie mogę mieć do zbadania. Jeden, w piżamie w paski (te piżamy w paski jednak mnie prześladują...), trafił. Gapi się centralnie na obiekt zamierzonego badania! Nie, nie powiem mu że zgadł... :D )
Ona: No nie powiem pani, jak nie wiem na co to badanie!
Winda stanęła. Kij z tym. Wysiadam natychmiast. Rzucam tylko: "O! To chyba tutaj było.... Dziękuję!" I daję drapaka.
Co za żenuła :/
Szczęście mam niewiarygodne, bo oto przede mną napis: Radiologia. Tak. To tu zmierzam!
Kieruję się do okienka i zaczynam ten cały kabaret:
Ja: Dzień dobry.... Miałam się zgłosić na 10-tą, na badanie usg...
Pani: Skierowanie
Ja: Co?
Pani: Skierowanie
Ja: Dałam pani kiedy się tu w styczniu zapisywałam
Pani: Nie dała pani...
Ja: Niemożliwe. Dałam. Pani sprawdzi...
Pani: No....jest pani na liście. Ale proszę o druk skierowania. My nie bierzemy przy rejestrowaniu. Oddajemy i pacjent musi przynieść w dniu badania. Czyli dziś. Pani da...
(No pięknie... Nie mam. Byłam pewna że je przy rejestrowaniu zostawiłam. Co prawda wahałam się wczoraj czy na pewno go nie mam, ale wybebeszyłam w domu wszystkie półki i nie znalazłam. W związku z tym uznałam, że na bank ma je szpital...)
Ja: Nie mam....
Pani: To pani idzie i przyniesie
Ja: Ja nie idzie, ja muszę zaraz do pracy wracać...
Pani: To mówię - pani idzie i przyniesie
Ja: Nie znajdę...słowo....
(Jestem pewna, że nie znajdę. Przekopałam dom. Nie wiem gdzie mogłabym je jeszcze trzymać... Ewentualnie gdyby tak zerwać podłogę...?)
Pani: A musi się pani koniecznie dziś zultrasonografować?
(Czy muszę? Boże! Ja marzę o tym ultrasonografowaniu od stycznia! Co za durne pytanie :/)
Ja: Muszę. Ale skierowania nie znajdę...niestety...
Pani: To wie pani... To było z poradni X? Od doktora Y? To pani leci, tam jeszcze w gabinecie pielęgniarka jest. Wystawi pani duplikat skierowania.
Matko moja.... Jakaś bystra, jakaż pomocna, jakaż uprzejma osoba pracująca w służbie zdrowia! Czemu ludzie tak na służbę zdrowia narzekają?
Lecę na dół, mijam naród pod gabinetami, pukam do odpowiednich drzwi. Cisza. Nie zrażam się, wchodzę. Pielęgniarka grzebie w torebce odwrócona do mnie plecami, już "po cywilnemu" zbiera się do wyjścia. Zaczynam tłumaczyć jaki ze mnie kołowrotek i że "jeśli pani mi nie pomoże to nikt mi już nie pomoże". Kobieta odwraca się od okna, patrzę – to ta z windy! No jeszcze i to.... Ale idę w zaparte, rzekomo ja to nie ja, albo ja to nie tamta, i... Z resztą nieważne.
Miła jest, każe mi biec do rejestracji po kartę.
Lecę więc do rejestracji po kartę. Tam na nowo tłumaczę co się stało, że mi kartę potrzeba, bo skierowanie, bo nie mam, bo podłogę musiałabym zrywać...
Kobieta rozumie, wydaje, uśmiecha się (swoją drogą ciekawe – mogłabym wziąć czyjąkolwiek, nikt mnie nie legitymował...).
Biegnę do gabinetu. Jest ze 35 stopni w cieniu, mokra jestem jak mysz. Osiadam ciężko na krześle.
Ja: Mam już tę kartę... Bez tego skierowania to ani rusz...
Pani: Tak...już patrzę.... Pani była w styczniu?
Ja: Tak, w styczniu.
Pani: Ale w karcie nie ma słowa o tym, że doktor panią skierował na usg...
Patrzy na mnie jak na kryminalistę, który podstępem druk chce wycyganić i na koszt państwa niesłusznie się zultrasonografować. Boże... Skąd miałam wiedzieć, że powinnam pilnować co doktor w karcie wypisuje?
Ja: No słowo daję... (tu opowiadam co było, jak, z czego to wynikło, na czym się skończyło na wizycie – historia życia!)... Proszę zadzwonić do rejestracji usg (dodaję), przecież jestem tam na liście. A panie nie wpisałyby mnie na nią w styczniu, gdybym nie miała tego skierowania!?!
Pani duma. Patrzy na mnie, w kartę, na mnie, w kartę. Wypisuje. Podpisuje (ups?!). Wręcza.
(Jaka dobra kobieta, jaka pomocna, jaka uprzejma. Kocham polską służbę zdrowia!!!)
Lecę znów do windy i na usg. Docieram. Rejestrują mnie. Biegnę korytarzem pod gabinet. Osiadam, czekam. 10:15....
10:50.... Czytam "Instrukcję postępowania przed badaniem usg". Bardzo ciekawa! No naprawdę!
Że tam pić, czy nie sikać to nic. Że nie jeść, że z poprzednim wynikiem przychodzić, itd. - wiadomo. Ale podobało mi się bardzo to: "Pacjent do badania powinien przyjść w czystej bieliźnie (zwłaszcza w rejonie badania)". Ha! Ale jak to zrobić? I skąd dokąd ten rejon?
Bo rozumiem, że do usg piersi nowy stanik włożyć wypada. A i do analizy hemoroida włożyć trzeba nowe stringi. Ale czy do usg piersi mogę mieć majtki sprzed 3 dni? Czy to zakłóci przebieg badania? I co zrobić kiedy ma się powiedzmy usg jelita cienkiego? Ani to stanik, ani galoty. Po czym stwierdzić co świeżego koniecznie muszę włożyć? Chociaż w sumie... Jak ktoś majty reformy do pępka nosi to wiadomo że na usg wątroby włożyć ma nowe majciochy, a jak mi kiedyś biust obwiśnie do pępka to na usg żołądka włożę czysty stanik... Logiczne. Nawet bardzo :D
O, wołają mnie! Tak mnie ta instrukcja wciągnęła, że nie zauważyłam upływu czasu. 11:30. Nieźle :)
W drzwiach wita mnie uprzejme: "Niech się tam rozbierze..."
Swojsko, miło, bez ekscesów. Udało się :)
Nie narzekajcie kochani na pielęgniarki czy lekarzy! Robią co mogą. Wesprą, pomogą. Wiem co mówię ;)
Pozdrawiam serdeczne. Korzystajcie z weekendu! :)
Ten blog to felieton dzienny. Nie ukrywam niczego. Piszę o tym co widzę, jak to widzę, czego doświadczam i jak to interpretuję. Bez ściemy, kurtuazji. Ze szczyptą ironii i dużą dozą poczucia humoru. Bez cenzury!
Autorka
piątek, 3 sierpnia 2018
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Tego dziecka powinno nie być...
Życie toczyło się jak w bajce. Dobry mąż, narodziny córki. Potem chwila strachu czy uda się utrzymać wybrany kurs i... Udało się. Urodził ...
-
Zadumałam się. Przypomniał mi się piękny dzieciństwa czas... Wasze mamy też Wam kołysanki śpiewały? Bo ja pamiętam muzykę już od kołyski....
-
Życie toczyło się jak w bajce. Dobry mąż, narodziny córki. Potem chwila strachu czy uda się utrzymać wybrany kurs i... Udało się. Urodził ...
-
Sanatorium - piękny czas. Zabiegi, wypoczynek, nowe miejsca, nowi ludzie, wrażeń moc... I zaskoczeń. Bo choć nie należę do osób, którym &qu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz