sobota, 31 marca 2018

PIZZA

Grrrr.... Pizzę zamówiłam.
Tak wiem, dieta miała być. Ale dieta to na wiosnę, a tu śnieg zapowiadają więc co mam robić? Trzeba o wałek dbać ;)
Dzwonię, zamawiam. Taką jaką lubię z kaparami. I koniecznie ten czosnkowy sos! Przyjmują, będzie za 45 minut. Czekam....

I jest! Tak! Ja "po domowemu" więc syn otwiera, płaci i niesie na pokoje. I kiedy już już mam ten boski posiłek spożyć.... No nie! Sosu czosnkowego nie dali. Tragedia!!!
Syn już dzioba otwiera, by gryźć ale nie nie nie! Mowy nie ma!! Chcę mój sos!

piątek, 30 marca 2018

DINOZAUR

Badania mi lekarz zlecił. Żaden szał - morfologia itd. Cóż począć, zwlekam się więc rano i przed pracą (na czczo, a jakże!) gnam. (Tu dodam, że "gnam" to mocno na wyrost – szyby pozamarzane w aucie, ledwo otwór na oko wyskrobałam to jedynie 15km/h jadę....). Dotaczam się, parkuję.
Chwila zastanowienia bo ślisko – ręczny na mrozie zaciągać czy nie zaciągać? Bo nigdy nie wiem... A kij, zaciągam (Jak zaciągnę i go popsuję, to przynajmniej wiadomo gdzie ten wrak jest, a jak nie zaciągnę to mi jeszcze pojedzie w nieznaną stronę i co mi z tego że hamulec sprawny jak nie wiem gdzie moje autko? Logiczne, że zaciągam!)

Wpadam do przychodni, spieszę się, bo za pół godziny w pracy być muszę. A posadzki ślissssskie.... Fajnie, jak się połamię to od razu można się zagipsować, wszak tu lekarze wszelkiej maści, a i rtg zrobią... Mądrze pomyślane! Dopadam schodów, na górę pędzę. Taaa.... Napędziłam :/
Dziadeczek przede mną lezie. Z jednej się trzyma poręczy, z drugiej kulę ma i jakoś tak nią wymachuje... Idziemy więc: człap...człap...człap... (no już bym pewnie z litr krwi oddała...) człap... człap...
Na półpiętrze sukces: Dziadeczek się kulą bliżej nogi podparł, ja włączyłam światło mijania i na styk go wyprzedzam. "Paaaaani.... która godzina jest?" - zasapał. "Siódma dwie"-odpowiadam. "A to dziękuję...". "Proszę".

czwartek, 29 marca 2018

MOŻE NAD MORZE?

Było to może trzy, może cztery lata temu...
Kilka dni zaległego urlopu, styczeń i wieczorna nuda przed tv. Nie... No ja i tv? Odpada! Skoro mam wolne, skoro jest zima i skoro jest chęć (a chęć jest zawsze!) to... może by tak skoczyć nad Bałtyk? Jak wymyśliłam, tak zrobiłam.

Czarnym zimowym świtem ruszam z chełmskiego dworca PKP. Jak zawsze żałuję, że znów coś wykombinowałam, bo jest wcześnie, zimno, a ja nie jestem typem skowronka. Grr... Ale już bliżej Lublina, kawy i pierwszych promieni słońca nastrój zwyżkuje. I już niebawem jestem w swym odwiecznym radosnym "Ahoj przygodo!" Podróż do Lublina mija w zasadzie nijak. Miła pani w przedziale gdzieś od Puław rozwija temat stosunków polsko-rosyjskich w świetle smoleńskich wydarzeń. "Modlić się pani kochana za to wszystko trzeba.... na kolanach i na grochu klęczeć.. koniec świata...koniec świata...". No Nostradamus mi się trafił :/ Będzie pewnie tak prorokować do samego Gdańska...

środa, 28 marca 2018

POD SKRZYDŁAMI ZIMOWYCH ANIOŁÓW...

Tę historię opowiedziała mi moja mama pół roku temu. Pierwszy raz w życiu. Pierwszy raz komukolwiek. Bała się, że zostanie źle zrozumiana...

To był chłodny zimowy poranek. A w zasadzie jeszcze noc, bo o 6 rano było wciąż ciemno. Styczeń. Padał gęsty ciężki śnieg. Mama stała na przystanku wraz z trójką innych kobiet czekając na autobus. Zwykły dzień pracy. Po kilku minutach podjechał autobus. Taki jakie wówczas kursowały - dwudrzwiowy, głośny, trzęsący. Kobiety skierowały się do przedniego wejścia, moja mama wybrała tylne. I kiedy próbowała wsiąść zdarzył się niefortunny wypadek. Poślizgnęła się i po warstwie lodu zjechała nogami pod podwozie autobusu. Zatrzymał ją brzuch, bo była wówczas w siódmym miesiącu ciąży!

wtorek, 27 marca 2018

KOŁYSANKA

Zadumałam się. Przypomniał mi się piękny dzieciństwa czas...
Wasze mamy też Wam kołysanki śpiewały?

Bo ja pamiętam muzykę już od kołyski... Dziadek gdy byłam mała stawiał mnie na krześle, grał melodię na saksofonie, a ja w nocnej koszuli babci niczym księżniczka śpiewałam. A repertuar miałam szeroki! Od "Pan Jezus już się zbliża" do "U brzegu Wołgi siwej". Po całości szłam! Darłam się wniebogłosy co dziadka jedynie w jeszcze większy zachwyt wprawiało i kiedy kończył grać utwór, na moment wypuszczając ustnik z warg zachęcał: No śpiewaj Aniu jeszcze, śpiewaj! To śpiewałam. Do dziś przestać nie mogę ;)

Jednak mam jeszcze wcześniejsze wspomnienia... Mama od małego pieśni mnie uczyła, ludowej mądrości, wszelkich świata wspaniałości. Przykładowo: "Cichy pogodny wieczór majowy...". Znacie? Tam pod koniec leci tak:"Nie płacz dziewczyno i nie lej łez, bo każdy chłopak to wściekły pies!" Nie wiedziałam wtedy czemu on wściekły, ale pamiętam że bałam się iż chłopcy mnie mogą pogryźć :D Dalej to już hardcorowo było: "Czy to cywilny czy to wojskowy, to każdy chłopak pies łańcuchowy...." I to mi się strasznie podobało, że ten pies na łańcuchu. Na łańcuchu mnie nie dosięgnie. Śpiewałam z werwą, radośnie tę zwrotkę. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że z satysfakcją ;)

TRIDUUM

Trzy dni moje (kolejnych już się boję!)

Sobota.
Wbrew piątkowej deklaracji o niepodległości i leżeniu - sprzątam. Okna umyte, łazienka wyszorowana, podłoga lśni. Stoję półżywa po kilku godzinach przedświątecznej walki w przedpokoju, dumna. Piękny moment. Obok syn (brał czynny udział w tej walce). Trwa to może kilka sekund.
Po chwili zauważam jak mój kochany koteczek wsadził nos w świeżo umytą szybę i zostawił na niej mokry ślad... Za moment odbicia łapek... Moje usta z wolna przybierają kształt podkowy (nie oszukujmy się - podkowa do dołu). Kątem oka zauważam, że druga kosmata bestia zmierza w stronę łazienki. Na bank albo skłaczy wannę czarnym futrem albo urządzi sobie radosne wykopki w kuwecie ze żwirem! Słabo mi...
Syn - istota bystra - widząc mój stan i niechybnie zmierzający ku nam czworonożny kres porządku, zwraca błyskawicznie mój korpus w stronę idealnie jeszcze czystej łazienki i szepce: "Patrz mamo! Ciesz się chwilą!"
(Znikąd ratunku. Sama te koty do domu przywlekłam...)

Niedziela.
Stoję przed lustrem i mierzę nowo nabytą skórzaną sukienkę. No sam seks! ;) Dumna z siebie i tego co widzę drę dzioba, by syn wyjrzał i ocenił. Na darmo się drę, wszak on w tych ekskluzywnych słuchawkach nie słyszy nic.
Idę więc, drzwi otwieram, czekam na kontakt wzrokowy i pytam: "No jak?" Syn: Co jak? Ja: No kiecka...Fajna? Kupiłam! Patrz jakie ma wiązanie, jak mięciutka... (tu walory wszelakie zliczam) 
Syn: Wiesz.... Tak mnie to jara jak Ciebie moje nowe gry...
Jak nigdy w lot zrozumiałam jego brak zrozumienia ;)
(Znikąd ratunku. Męskiej natury i tak nie przeskoczę...)

Poniedziałek w pracy.
Godzina szczytu, czyli 13-ta. Jest już za późno by myśleć o pracy, a za wcześnie by myśleć o wyjściu... Marazm. Nostalgia. Cisza. Patrzę tępo przed siebie, koleżanka nie wygląda wcale lepiej. W pewnym momencie nasze spojrzenia się krzyżują. Błysk porozumienia w oczach. I wtedy ona tak pięknie do mnie rzecze: "Już 13-ta... W PRL-u by już pił..."
(Znikąd ratunku. Trzeba do końca dniówki jakoś przetrwać... ;) )

 Wtorku miłego (choć znikąd ratunku) życzę :)

piątek, 23 marca 2018

WSPOMNIENIE

A jeszcze niedawno było Boże Narodzenie...

Popołudnie. Syn odkurza, ja w kuchni. Drze się, więc lecę.
On: Robisz coś? Nie czekając na moją odpowiedź stwierdza: A, robisz. Masz całe skarpety w mące... (No co? Rybę smażę :D)
Pytam czego chce, bo się tam w kuchni pali, a on że spoko, że w sumie nic. Koty tylko połowę bombek pozwały z choinki... Ja, że spoko, się powiesi na nowo...
Wychodzę i zostawiam go w pokoju z dziwnym wyrazem twarzy.

Stoję nad patelnią kiedy wchodzi do kuchni i obwieszcza: "Wiesz...chcę ci coś powiedzieć... Wszystko się u nas zmieniło odkąd wróciłaś z sanatorium... Można teraz w domu zakląć, chodzić cały dzień w pidżamie i nie ścielić łóżka... A Tobie to nie przeszkadza... nic nie przeszkadza, nie denerwujesz się, nie krzyczysz... I tak luźniej w domu jest i przyjemniej i ja się teraz to tak swobodnie czuję..."

Gapię się zaskoczona, zerkam przez ramię czy ma zaścielone łóżko... A skąd! Barłóg, faktycznie!).
A ten kontynuuje: "...i nawet słowem nie skomentowałaś, że poszedłem do kina w górze od pidżamy..." Słodki Jezu! Serio?!?

Rozważam czy ponownie do sanatorium pojechać. Ja tam chyba połowę mózgu zostawiłam. Albo osobowość zmieniłam. Strach to powtórzyć, bo co będzie jeśli po moim powrocie syn zacznie chodzić do kina także w dole od pidżamy, a mi to przeszkadzać nie będzie?
(Znajomych nie poznaję... pidżamy od bluzy nie odróżniam... ech...)
 Matko, ryba mi się pali!!!

wtorek, 20 marca 2018

Z cyklu

Rozmowy z synem:

Ja: Syyyyyynuuuuuuu...... Przynieś mamusi krem z łazieeeeeenkiiiii
Syn: Któóóóóry?
Ja: No ten do nóg
Syn: (gwugdssdszdfhyt – bliżej niezidentyfikowane dźwięki)
Ja: Masz?
Syn: No nie mam. Nie widzę tego do stóp...
Ja: Ale nie do stóp synu. Do stóp mam w pokoju i przez to przyjść nie mogę bo nakremowałam je właśnie.
Syn: To jaki niby chcesz krem?
Ja: Dawaj ten taki....Oj dobra, balsam mi podaj.
Syn: Baaaalsammm.....baaaaalsam....
Ja: No....?
Syn: Oj ku.... Nie wiem który! Ten?
Ja: Co ten? To krem ujędrniający do biustu! Dawaj balsam. W białej tubie.
Syn: W białej tubie.... To?
Ja: To żel wyszczuplający do ud. A ja chcę łydkę nakremować!
Syn: Boże! Ile można mieć kremów?!? Ja mam jeden do twarzy i jest git!
Ja: No jak ile? Wszystkie! Do twarzy różne, pod oczy, w okolice ust, na szyję, na dekolt, do biustu, na brzuch i uda, na pośladki, na stopy, na dłonie, na usta, o balsamach i mleczkach nie wspominając!
Syn: W głowie mi się od tego kręci... Daj spokój. A nie można tak jednego do wszystkiego?
Ja: Jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego!
Syn: To po czym odróżnić który do czego? Ja tych napisów nie będę czytał!
Ja: No dziecko, po wielkości! Patrz: ten pod oczy malusi jak oczy, ten na szyję większy jak szyja, do rąk czy stóp średni jak one, a do ud jeszcze większy bo udo większe...
Syn: A ten w wiaderku?
W tym momencie obejrzał mnie od stóp do głów. Oko w pewnym miejscu zawiesił i rzecze: Aaaaa.....to wiem, wiem. Nie musisz mówić. Od razu widzę!

No zabić to za mało :/
;)

poniedziałek, 19 marca 2018

KOBIETA

Niełatwo być kobietą...
Znacie to pewnie Drogie Panie? Wymagania są, chęci są, sił brakuje. Bo jak temu wszystkiemu sprostać?

Masz być piękna, zadbana, wiecznie młoda. Wypoczęta, wysportowana, pachnąca. Zero zmarszczek, a jeśli już jakieś to tylko takie "nadające Twemu spojrzeniu głębi i ukazujące, jak bogatą i radosną masz naturę". Sylwetka młodzieńcza, chód sprężysty, brzuch wklęsły, włos lśniący i rozwiany. Biust do tego jędrny (że o tyłku nie wspomnę!), usta karminowe, paznokcie zrobione, cera nienaganna. Ideał. Wzór. Zachwycająca i ponętna. Ale żeby na tym był koniec, to byśmy jakoś sprostały.
Do tego trzeba jeszcze dodać: Matka – Polka, zarabiająca, opiekunka rodziny, strażniczka domowego ogniska, kucharka, menadżer, logistyk, projektant wnętrz, psycholog rodzinny, mistrz kierownicy, ogrodnik i co tam kto jeszcze chce.

WIELKI POST

Myślę, że bieganie jest formą drogi ku świętości…

Niedzielny wieczór. Można obejrzeć serial, wypić herbatkę, pogadać z przyjaciółką przez telefon. Ale nie. Ja postanowiłam pobiegać. 
Wychodzę. Biegnę. Słuchawki na uszach, Endomondo włączone. Biegnę. Biegnę i biegnę. I nic. Endo milczy. Zwalniam, zerkam – no nic. Dziadostwo nie mierzy ani milimetra, a ja już ze 2 km się przetłukłam. No szlag mnie zaraz trafi! Reset, włączam znów. Cierpliwość ćwiczę. Nie klnę. Spokojnie…

Lecę dalej. Dopada mnie kolka, jak nigdy. Świetnie cholera, doskonale… Nie klnę. Lecę nadal uciskając przy tym bok. A wieczór piękny, mroźny. Co chwila jakaś zamarzająca kałuża, trawa pokryta szronem, fajnie mi się burty ślizgają (cholera jasna!)… A, przepraszam nie klnę, biegacz nie przeklina, biegacz jest zadowolony, bo ma te…no …endorfiny! Tak! Cudownie się ślizgam! Ale super! A jak jeszcze pomyślę, jak mi się będzie rano super skrobało szyby w aucie to ho ho! Endorfinowe szaleństwo! ;)

No nic, nie narzekajmy. Wszak to ulica Szwoleżerów, śliczna, wyremontowana, gładka. Nie to co teraz – skręcam w Starościńską. I się zaczyna… Chodnik jak ser szwajcarski. Dziura na dziurze, płytki krzywe, połamane, braki wszędzie. W myślach mam tylko: „Boże miłosierny, tylko żebym znów nie pozrywała ścięgien w stopach, błagam! Boże…. Proszę…. "święć się imię Twoje…”

wtorek, 13 marca 2018

SĄSIADKA

Ach księgową być...

Nie ma to jak leniwe popołudnie, kiedy wróci się z pracy i można choć na chwilę usiąść, nim pobiegnie się dalej...

Przysiadłam więc w stanie półrozkładu ("Półrozkład" oznacza strój domowy, włos rozwiany, w łapce kawa, nogi na stole w kapciochach z motywem świątecznym - odróżniać od "rozkładu", czyli: brak makijażu, wałki na głowie, nocna koszulka i w dłoni powiedzmy kieliszek wina :D). Wtem pukanie do drzwi. Kurka! Otwieram, wszak półrozkład dopiero...

sobota, 10 marca 2018

MRÓWKA

Co zrobić gdy masz wolną sobotę, pogoda piękna, a nie chce Ci się sprzątać? Jedź na zakupy!

Kocham zmiany. Od kilku lat próbuję namówić syna do odświeżenia jego pokoju - nowych mebli, łóżka, koloru ścian. I nie ma mowy! "Wszystko jest bardzo dobre" słyszę już od dekady. Niczego nie chce, niczego nie zmieni. Taki typ. Nie lubi nowości. Jak moja mama. Aż tu nagle wczoraj, gdy zrezygnowana kolejny raz kończyłam temat zmian, syn napomknął: No... nowy fotel do komputera by się przydał, bo ten już w siedzisku dziurawy i nie można się już za bardzo opierać, bo polecę.... Co ja słyszę? Chce czegoś synuś mój? Mamunia kupi! Natychmiast! Tak więc po załatwieniu najpilniejszych sobotnich porannych spraw wsiadamy do auta i jedziemy. A dokąd? A do Mrówki, bo podobno u nas otworzyli. Ano otworzyli....

piątek, 9 marca 2018

PANDA

Zapowiadają piękny, ciepły, słoneczny weekend. Warto może wyjść z domu - na spacer, pobiegać, a może i na rower? Spróbujcie.
A! Tylko uważajcie ze zdjęciami, żeby nie było jak u mnie...!

Idziemy z moim facetem, trochę wilgotne już powietrze, wiosnę czuć i jakby lekka mżawka. Ale dość ciepło, więc nie rezygnujemy. Proszę by mi zdjęcie zrobił to tu, to tam. Nie liczę na wiele, bo potrafi mi uciąć pół głowy zostawiając za to spory kawał dziurawego asfaltu w kadrze. Albo nóg od kolan nie mam, za to nieba nad głową moc ho ho! Ale dobra, nie będę złośliwa. Czasem mu się uda.

Więc proszę by te zdjęcia robił. I robi. Nie sprawdzam na bieżąco jak wychodzą, dopiero po jakimś czasie zaglądam i ... no włos mi się jeży!
- Co to jest? - pytam
On: Jak co? No Ty!
Ja: A nie mogłeś mi powiedzieć że się tak rozmazałam?!?
On: Że co...?
Ja: No że jak panda wyglądam!!!
On: Jak Ci mogłem powiedzieć, że wyglądasz jak panda, skoro ja nigdy w życiu żadnej pandy na żywo nie widziałem!
I weź tu z męską logiką dyskutuj...

Miłych spaceru. Mimo wszystko ;)
p.s. Odczep się gołąb! Daj mi wreszcie na zdjęciu wyglądać jak człowiek!

czwartek, 8 marca 2018

PO SĄSIEDZKU

Sąsiad przystojny do drzwi mych wieczorową porą stuka niezapowiedzianie. Dobrze nie jest, gdyż na twarzy mam maskę z zielonej glinki. Wyglądam malowniczo, lecz nie do okazania! (Wyjaśnijcie mi proszę jak to jest: Gdy wyglądacie jak księżniczka z bajki, to nikogo ani pukającego do drzwi, ani nagle spotkanego na ulicy nie uświadczycie. A weźcie miejcie gorszy dzień, nędzny kłak, na nosie pryszcz, to zaraz spotkacie i wredną koleżankę, która was obrabiać lubi, i byłego co to byście mu chętnie urodą swą dopiekły (niech wdzi co stracił!), i potencjalnego przyszłego za którym wodzicie bezskutecznie błędnym wzrokiem od kilku tygodni... Ech życie :/ )

środa, 7 marca 2018

W MAŁYM KINIE...

Dedykowanie Paniom, w przeddzień ich święta. Bo gwiazdą każda kobieta może i być powinna! Tyle, że trudno tak 24/dobę i 7 dni w tygodniu...
Mimo to nie poddawajcie się dziewczynki. Dacie radę jako i ja dam! Pozostańcie sobą, spełniajcie najskrytsze marzenia i bądźcie obłędnie szczęśliwe! ;)
------------------
Ja to mam w życiu szczęście...
Pisałam niedawno o "nieszczęściu dnia gorszego". Chodzi mi o ten stan, gdy wyglądamy nijak, a spotykamy wówczas... powiedzmy, że mężczyznę marzeń. I co? I to się właśnie porażką nazywa :/

poniedziałek, 5 marca 2018

PŁASZCZYK

W niedzielę byłam w kościele. Wiem wiem, żadna sensacja. Ale bez tego wstępu tej historii nie ma.
Otóż po drodze do kościoła na wystawie jednego ze sklepów płaszczyk wiosenny wypatrzyłam: Boski... pudrowy róż...klasyczny krój... Słodziak, dla mnie stworzony.... I od ręki się zakochałam!
A choć to niedziela była jeszcze bez zakazu handlu, to sklepik był zamknięty i dopiero dziś mogłam tam pójść. Lecę więc świńskim truchtem po pracy z nadzieją, że mi go nikt nie podebrał.

sobota, 3 marca 2018

SOBOTA Z SYNEM

Sobota z synem. Tak sobie założyłam. Taki był plan. Wspólne zakupy, obiad w jakiejś fajnej knajpce, pogadamy, pośmiejemy się. I przyznaję - wypaliło!

Nie byłabym sobą, gdybym kilku istotnych momentów nie wynotowała:

1. Sklep.
Syn pomierzył, wybrał, bierzemy. Teraz ja do przymierzalni. Kubraczek mam taki futrzasty, co to teraz modny jest, na kurtkę się to skórzaną nakłada i niczym lama paraduje. Ładny, kremowy, włochaty, z wdziękiem. Mierzę. No ładnie, ładnie. Tylko.... Gdzie ja to cudo włożę? Bo biura? Za ciepło. Księgować w tym w domu? Bez przesady. Po ulicy paradować? Ale niby kiedy? Biegać w tym czy na rower wyjść - odpada. Sensu brak. Wychodzę z przymierzalni, syn ocenia:

CISZA JAK TA...

Nie wiem czy zdajemy sobie sprawę z tego, jak bardzo boimy się ciszy? Wielu ludzi wchodząc do domu z automatu włącza radio lub telewizor. Byle coś grało, byle mówiło, byle zagłuszyło. Zagłuszyło co?

Starsi ludzie rzadko szukają ciszy. W ciszy widzą jasno jak bardzo są samotni, opuszczeni, niepotrzebni. Zagłuszają pustkę głosem spikera z telewizora.
Młodsi wkładają słuchawki w uszy i oddzielają się od świata zaporą dźwięków. Bo świat ich nie rozumie. A może to oni nie rozumieją, że znalezienie swojego miejsca w układance zwanej życiem musi zaboleć?

Boimy się samotnych wieczorów, niewypełnionych po brzegi pracą weekendów, nieplanowanych urlopów. Bo nie chcemy pustki. Chcemy swój czas "spędzić". Dokądkolwiek go zapędzić. Ważne, by nie było luk. I czasu na refleksję. I by nie usłyszeć siebie.

piątek, 2 marca 2018

PORANEK

Nosz kurka na ambicję mi wszedł....!

Pisze do mnie ten i ów. I różnie to bywa. Generalnie dzielę rozmowy na fb na 4 kategorie:
1. znajomi - tematy są codzienne lub życiowe
2. łechtacze - "fajna jesteś, fajnie piszesz, ale ładne zdjęcia..."
3. hejciki – "denne jest to co robisz, co zamieszczasz i jak wyglądasz"
4. roszczeniowi – "wiesz co... mogłabyś jednak..."
I o tej czwartej kategorii będzie. Bo mnie podpuścili :p

PORADA

Wiem, jest wcześnie, niektórzy jeszcze śpią. Ale inni jak ja zaczęli już dzień i mkną mroźnym porankiem do pracy. I właśnie na okoliczność pracy chcę się z Wami podzielić prostą mądrością życiową:

Rys sytuacyjny pierwszy: Wieczór, prawie 23-cia, ja w domu zagrzebana w dokumentach, wciąż pracuję. Jeden nieuważny ruch (człowiek jest już zmęczony, ledwo wie co liczy i co robi) i - brawo ja! - mam herbatę wszędzie! Kwity zalane, ja wkurzona, połowa roboty poszła się...bujać. Wycieramy kto żyw stół, podłogę, ratujemy resztkę suchych dokumentów... ech...

Rys sytuacyjny drugi: Tym razem w biurze dnia następnego (bo po co przeciągać historię? za ciosem szłam!). Kwitów stos, roboty moc, biurko jakby na to wszystko za małe, za ciasne i... myk - kawa szerokim strumieniem rozlewa się pośród mniej i bardziej ważnych dokumentów. Malowniczo, bo fusy tworzą swego rodzaju urodziwą abstrakcję...(Naprawdę nie wiem czego mi bardziej żal - kwitów czy tej kawy...?)

Wracam do domu. Opowiadam synowi jak mi świetnie idzie polewanie z łokcia wszelkimi płynami po wszelakiej maści papierach. Syn słucha, patrzy, po czym ze stoickim spokojem i pełną powagą oznajmia: "Nie stawiaj nigdy cieczy, tam gdzie są ważne rzeczy".

Stałam przez moment w bezruchu mądrością i prostotą jego wypowiedzi oszołomiona. Bo nie dość że inteligent, to jeszcze poeta.... No udało mi się dziecko, słowo daję!

Miłego dnia. Bez meandrujących herbat i kaw! ;)

czwartek, 1 marca 2018

KOLEGA

Poniedziałek to był...albo wtorek ...  Szary roboczy dzień.
Praca jak praca - nos w kwitach, palce stukają po klawiaturze, świata nie widzę. Ktoś wchodzi do pokoju, ktoś wychodzi... Reaguję zasadniczo dopiero kiedy ktoś mi kalkulatorem poruszy. Nie, kalkulatora nie oddam!
Jakiś huk się robi, wchodzi większa ekipa. Aaa, to "nasi". Spis inwentarza robią. No ok, niech robią. Zerkam tylko kto. Tą znam, tego znam... O, tamtej nie znam. No ale nie dziwne, nas tu prawie 350 sztuk pracuje. Trudno wszystkich znać.

Wchodzi jeszcze jedna osoba. Rzucam okiem - facet, postawny. Dzień dobry - dzień dobry. I... chwila zawieszenia... Patrzymy na siebie. Jakbym go znała...a on mnie... Ale skąd?
(Szybki przegląd: Kurs angielskiego? Nie. Gospel? Nie! Kurs tańca towarzyskiego? Nie. Może jakieś warsztaty fotograficzne, albo muzyczne, albo poetyckie, konna jazda...? Nie, chyba nie... Szkoła muzyczna? Zwykła szkoła? Nie przypomnę sobie, ech...)
A on jakoś tak... uśmiecha się mile. No to i ja mile. Patrzy, to ja patrzę. Już ząbki do piątek pokazuje, to i ja pokazuję (wszak garnitur bogaty mam, z mlecznym gratis!). Myślę, że jakby mi machać zaczął to i ja bym odmachała. Niczym lustrzane odbicie siedzę i powtarzam za nim. Jak idiotka. A jakoś grać na zwłokę muszę.

Tego dziecka powinno nie być...

Życie toczyło się jak w bajce. Dobry mąż, narodziny córki. Potem chwila strachu czy uda się utrzymać wybrany kurs i... Udało się. Urodził ...