Pisałam już kiedyś jak to mi kręgosłup dokuczał, jak pogotowie mnie wizytowało i jak w cierpieniu leżałam. Nie dodałam, że taki stan trwał długo, ponad rok. I nie życzę najgorszemu wrogowi bólu, który przeżywałam! Jednak nie byłabym sobą, gdybym nawet w takim stanie nie wzięła czynnego udziału w sytuacji żenującej, aczkolwiek zabawnej.... ;)
Kiedy minęło z pół roku i znikąd nadziei, poprawy, polepszenia nie było, rodzina i znajomi spieszyli z pomocą. Rad i porad bez liku, bardziej i mniej trafionych. Między innymi polecono mi masażystę. Reputację miał niezłą, podobno wszelkie bóle leczył, Rosjanin, na legalu czy nielegalu (nieistotne), ale za to "cud-miód fachowiec". Co mi szkodziło spróbować? Gorzej już przecież być nie mogło....
Zadzwoniłam, umówiłam się. Niezbyt rozmowny, wręcz mruk, ale przecież nie na konwersacje do niego jadę. Po pracy (tak tak, ledwo żywa i obolała, ale pracowałam!) wsiadam w busik i jadę do Krasnegostawu, bo tam wówczas przyjmował. Adres wyryty na blaszkę, jak również to, że mam o nic nie pytać, a "on może trochę dziwny i czasem od rzeczy mówi, ale nie przejmować się – fachowiec!".
Do Krasnegostawu docieram, w stronę Chmielnej idę. Ulica jest, jest i blok. Pukam do drzwi.
Otwiera mi mężczyzna, po pięćdziesiątce, szatyn, postawny. Ja dzień dobry, on głową skinął. Wchodzę. Pierwszy rzut oka – mieszkanie 3-pokojowe, mebli prawie wcale. W pokoju tapczan, w drugim pusto, trzeci zamknięty. W kuchni stół. Widać że wynajęte i że jak to mężczyzna – wiele mu nie potrzeba, podstawowe rzeczy ma. Zresztą nie dla wygód tu przyjechał.
Nie bardzo wiem gdzie mam wejść... Łóżka do masażu nie widzę. Na tapczanie masuje? I takich fachowców znałam. Nie każdy własne łóżko do masażu ma, więc i na wersalkach pracują. Kieruję się w stronę pokoju, ale pan mnie zatrzymuje i mówi: "Kuchnia tam".
A, znaczy w kuchni? No trochę dziwne, ale stół jakiś jest...
I teraz się zaczęło...
Ja: Tu się... położyć?
Facet: Jak? Gdzie?
Ja: Na stole?
Facet: Yyyy.... nie... Ale co kłaść...? Niech no pani siada.
Facet mi stołek podsuwa. Dziwne. Z drugiej strony widziałam u nas w Chełmie na rehabilitacji jak masowali ludzi na siedząco, kobiety w ciąży czy odcinek szyjny... Ok, siadam.
Facet: To pani usiądzie a ja zaraz wrócę..
I wyszedł. Pewnie poszedł ręce umyć albo po oliwkę.
Zdejmuję bluzkę, stanik rozpinam, siadam i czekam.
Słyszę kłapnięcie drzwiami i kobiecy głos. Czyżby kolejna klientka? No tak, spóźniłam się, bus był po czasie...
"Już jest?" - dobiega mnie zza półprzymkniętych drzwi? "Jest" – odpowiada jej mężczyzna.
Drzwi się otwierają i staje w nich kobieta. Jak wryta staje. I patrzy. Ja siedzę, zasłaniam front korpusu (że tak powiem) rękoma i patrzę na nią. Cisza. Grobowa. Kobieta ma coraz szersze oczy i coraz szersze usta...
Wtedy zza jej pleców wyłania się mężczyzna z tekstem: "O! A takie płytki mamy..." i on również zamiera z identycznym wyrazem twarzy...
Nic nie rozumiem...
Nie będę się wdawała w szczegóły dalszej skomplikowanej konwersacji. Dość, że powiem, iż owa pani była żoną tego pana. Pan – Bogu ducha winien – nie miał pojęcia, że ja się rozbiorę w kuchni. Z tego co w tym kociokwiku pojęłam, to to że czekali na dekoratora czy też kogoś od mebli kuchennych. Nie do końca dane mi było zrozumieć, bo musiałam czym pRędzej się ogarnąć i opuścić lokal. Babka się darła. Na bank mnie miała za kochankę, facet za wariatkę, a mnie w krzyżu łupało jak cholera! Jednak co fakt to fakt – w takich sytuacjach nawet chory człowiek rozpędu nabiera że hoho! Jak tajfun z klatki wybiegłam. I na busa i do domu!
Masażysta przyjmował piętro wyżej. Nie wiem jak pomyliłam 6 z 8... ech...
Jeździłam tam jeszcze kilka razy, zanim nie zaczął przyjmować w Chełmie. Zawsze bałam się panicznie mijając 6 -tkę... (do dziś mam uraz do szóstek)
Człowiek zniesie wiele by ratować zdrowie. Nie tylko stratę pieniędzy. Utratę reputacji i godności też. Choćby niezamierzenie i niewinnie... ;)
(Chcecie to wierzcie, chcecie nie wierzcie. W zasadzie im mniej osób w to uwierzy tym lepiej dla mnie ;) Przyjmijmy więc może, że to jednak fikcja literacka...?)
Ten blog to felieton dzienny. Nie ukrywam niczego. Piszę o tym co widzę, jak to widzę, czego doświadczam i jak to interpretuję. Bez ściemy, kurtuazji. Ze szczyptą ironii i dużą dozą poczucia humoru. Bez cenzury!
Autorka
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Tego dziecka powinno nie być...
Życie toczyło się jak w bajce. Dobry mąż, narodziny córki. Potem chwila strachu czy uda się utrzymać wybrany kurs i... Udało się. Urodził ...
-
Zadumałam się. Przypomniał mi się piękny dzieciństwa czas... Wasze mamy też Wam kołysanki śpiewały? Bo ja pamiętam muzykę już od kołyski....
-
Życie toczyło się jak w bajce. Dobry mąż, narodziny córki. Potem chwila strachu czy uda się utrzymać wybrany kurs i... Udało się. Urodził ...
-
Sanatorium - piękny czas. Zabiegi, wypoczynek, nowe miejsca, nowi ludzie, wrażeń moc... I zaskoczeń. Bo choć nie należę do osób, którym &qu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz