sobota, 9 marca 2019

Kobietom...

Była dziewiątym dzieckiem w rodzinie. Nie najmłodszym, bo było ich jedenaścioro. Nie najstarszym, nie pierworodnym. Żadnym tam oczkiem w głowie. "Kolejną gębą do wykarmienia" – jak mawiał ojciec. "Marudnym bachorem" – jak mawiała mama, gdy patrzyła na jej zapłakaną buzię. Teresa jej na chrzcie dano.

Kiedy Teresa podrosła wysłano ją na służbę. Tu posprzątała, tam wydoiła. Ważne, że rodziców odciążyła i odetchnąć im dała. Dzielnie walczyła o swój byt. Wspierała jak mogła rodzinny dom odkładając każdy grosz. Bywało ciężko. Znała dni kiedy jedynym dobrym momentem była chwila, gdy mogła zagrzać zmarznięte stopy stojąc boso w krowim placku. Nigdy się nie skarżyła. Dzielną kobietą była. Aż pewnego dnia...

Stówka

Poranek. Przed pracą wpadam zdyszana na pocztę. "Znaczek poproszę, na polecony!" - wołam od progu. Kobieta otwiera swój klaser i podaje mi właściwy. "Pięć dwadzieścia" – słyszę. Szukam w torebce, macam, grzebię – nie... Nie ma? No nie mam portfela! Gdzie jest portfel? Zgubiłam? Ukradli?

Burza mózgu. Wiem! Wczoraj na saunie byłam, plecak miałam, portfel jest w plecaku, w domu. W torebce mam tylko wiatr. "Niestety, nie wzięłam portfela. Jutro przyjdę, przepraszam" – rzucam w stronę okienka i wychodzę. Ech :/

Sanatorium

Dostałam przydział do sanatorium. Miejscowość (to chyba nawet nie wieś?), yyyy – miejsce raczej
odludne. Tylko jedno sanatorium, kościółek, las, las, rzeka, las. No i jeszcze las. Tyle.

Wrzucam na grupę sanatoryjną pytając o opnie. I czytam:
- ośrodek jak spa, ale... nic tylko pić bo nuuuuda
- wkoło dzicz, można samemu zdziczeć
- ośrodek ok, ale psy tam łańcuchami szczekają
- na trzeźwo nie idzie wytrzymać, po tygodniu mi już ten las tak śmierdział...
- pokoje głównie jedynki można dostać depresji
- basen metr na metr
- wiej kobieto ile sił w nogach!

Myślę: Jest źle. W alkoholizm wpadnę, od siedzenia w pokoju w pojedynkę sfiksuję, łańcuchem zacznę szczekać, hmm... Co robić?

Szczęście w nieszczęściu wyjazd kolidował z obowiązkami zawodowymi. Złożyłam do NFZ prośbę o zmianę miejsca i terminu (a co!). Czekałam 3 dni.
Dostałam fajną miejscowość, ładny znany kurort, ale za to sanatorium... powiedzmy głęboki PRL. Mocno głęboki (w opinii niektórych w swej głębokości dna sięgający 😱). I znów czytam opinie:
- ośrodek masakra, dobrze że jest gdzie pić na mieście
- pościel śmierdzi, sprzątaczka jedną ścierą myje kible i stoły
- pokoje porażka, dobrze że można wyjść na miasto, bo miasto super
- mało jedzenia, trzeba jeść na mieście
- słabe zabiegi, ale za to jest spory basen
- nie ma pokoi jedynek... a jak ci się jeszcze trafi jakaś zmora w pokoju mendząca.... tylko pić! (pewnie na mieście? :p )

Wniosek:
Kurort nie kurort człowiek nie wielbłąd i pić musi. Albo w pokoju albo na mieście. Albo mu las śmierdział będzie albo pościel. Albo dostanie depresji z samotności albo szału z racji dziwnego współlokatora. Tak czy siak wróci inny niż pojechał. Czy lepszy? Okaże się. Byle zdrowszy. Jadę ;)

Małgosia

Siedziała na starym, poplamionym materacu. W jednej dłoni trzymała słoik do połowy wypełniony kompotem z wiśniami, w drugiej ściskała piętkę chleba. Nasłuchiwała. Małgosia.

Pamiętam kiedy pierwszy raz zeszłam z przyjaciółką do jej piwnicy. "Chodź – mówiła – coś ci pokażę...". Była pewna, że ma tam kota lub chomika, którego ukrywa przed rodzicami. Uwielbiała zwierzęta, marzyła by być weterynarzem. Betonowe piwnice bloków z wielkiej płyty. Któż ich nie znał...To tam toczyło się nasze "podziemne" życie. Znaliśmy wszystkie zaułki, przecisnęliśmy się przez wszystkie okienka. Czasem ktoś nas pogonił, ale i tak wracaliśmy niczym bumerang. Ciemność kusiła tajemnicą. Niejedną jak widać...

Tego dziecka powinno nie być...

Życie toczyło się jak w bajce. Dobry mąż, narodziny córki. Potem chwila strachu czy uda się utrzymać wybrany kurs i... Udało się. Urodził ...