Sobota z synem. Tak sobie założyłam. Taki był plan. Wspólne zakupy, obiad w jakiejś fajnej knajpce, pogadamy, pośmiejemy się. I przyznaję - wypaliło!
Nie byłabym sobą, gdybym kilku istotnych momentów nie wynotowała:
1. Sklep.
Syn pomierzył, wybrał, bierzemy. Teraz ja do przymierzalni. Kubraczek mam taki futrzasty, co to teraz modny jest, na kurtkę się to skórzaną nakłada i niczym lama paraduje. Ładny, kremowy, włochaty, z wdziękiem. Mierzę. No ładnie, ładnie. Tylko.... Gdzie ja to cudo włożę? Bo biura? Za ciepło. Księgować w tym w domu? Bez przesady. Po ulicy paradować? Ale niby kiedy? Biegać w tym czy na rower wyjść - odpada. Sensu brak.
Wychodzę z przymierzalni, syn ocenia:
- Ładne - stwierdza - bierz!
Ja: Serio? Ale gdzie ja w tym wyjdę....?
Syn: No wiesz... Może jakaś impreza w stylu plemiennym będzie? Albo w skandynawskim? Będzie wtedy jak znalazł...
(Potrafi chłopak przekonać łysego do zrobienia trwałej ondulacji. Po mnie to ma :) )
Idziemy do kasy. Jednak kiedy dochodzi do płacenia oświeca mnie, że przez 40 lat życia jakoś ani razu nie zaproszono mnie na przyjęcie w stylu plemiennym czy skandynawskim... Jaka jest szansa, że zaproszą?
Kubraka nie wzięłam.
2. Knajpka
Zamówiliśmy. Jemy. W pewnym momencie patrzę, a my... jemy dokładnie tak samo. Identycznie ustawiony talerz tak, by przy każdym ruchu widelca zwalić surówkę na obrus, tak samo przechylona sylwetka, identycznie położona na stole pięść.... W tym momencie syn do mnie: Jak w lustrze, nie? Uśmiecham się, bo w tej samej chwili pomyśleliśmy o tym samym. I faktycznie jak w lustrze (zwłaszcza, że Dominik jest leworęczny) się widziałam...
(Gesty, mowa ciała - no ma to po mnie jak nic! :) )
3. Powrót do domu.
Śniegu nanieśliśmy i bajzel w przedpokoju. Syn mopem przeciera, jednak nie wszystko schodzi. Chwilę myśli po czym nogą trze i wyciera skarpetą terakotę do czysta. Pytam, czy mu aby skarpety nie żal i nie lepiej szmatą? Na co on:
- Eeee... nawet w majtkach nie mam tylu dziur co w tych skarpetach...
Popłakałam się ze śmiechu :D Słowo daję, że tego to on po mnie nie ma :D
ps. Śmiałam się tak, że syn mi kazał "tę zaciesz sfotografować". Ale nie byłam w stanie ;)
Jak fajnie mieć dzieci... :)
Ten blog to felieton dzienny. Nie ukrywam niczego. Piszę o tym co widzę, jak to widzę, czego doświadczam i jak to interpretuję. Bez ściemy, kurtuazji. Ze szczyptą ironii i dużą dozą poczucia humoru. Bez cenzury!
Autorka
sobota, 3 marca 2018
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Tego dziecka powinno nie być...
Życie toczyło się jak w bajce. Dobry mąż, narodziny córki. Potem chwila strachu czy uda się utrzymać wybrany kurs i... Udało się. Urodził ...
-
Zadumałam się. Przypomniał mi się piękny dzieciństwa czas... Wasze mamy też Wam kołysanki śpiewały? Bo ja pamiętam muzykę już od kołyski....
-
Życie toczyło się jak w bajce. Dobry mąż, narodziny córki. Potem chwila strachu czy uda się utrzymać wybrany kurs i... Udało się. Urodził ...
-
Sanatorium - piękny czas. Zabiegi, wypoczynek, nowe miejsca, nowi ludzie, wrażeń moc... I zaskoczeń. Bo choć nie należę do osób, którym &qu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz