czwartek, 20 września 2018

Ten cały all inclusive...

Zastanawiałam się, czy faktycznie wygląda to tak jak na filmikach z youtube:
Polak siedzi przy stole, dojada 8 talerz z rzędu, a do kieszonki w koszuli wpycha jeszcze schabowego. No i się przekonałam…

Przyznaję, że od pierwszego dnia nadmiar dań do wyboru powalał: dania lokalne, kuchnia włoska, pizza, sery, słodycze, owoce, desery, codziennie 5 zup, opcji kotletów i dodatków nie zliczę, rany... Jadłam ze 3 razy więcej niż norma przewiduje i bardziej się turlałam niż chodziłam ;) I wszystko takie pyszne było! Potem już tylko próbowałam tego, czego wcześniej nie znałam. A na koniec jedynie grzebałam w talerzu twierdząc zdecydowanie, że każde danie „to nie to”. Chciałam polskiej kiełbasy i polskich ciastek! I kawy. Siekiery! A od przybytku mnie brzuch rozbolał…
No bo ile można: Od 7 do 10 śniadanie, 10-12 śniadanie kontynentalne, 12-18 przekąski i słodkości, w międzyczasie 13-15 obiad, 18-21 kolacja, 12-24 drinki/alkohole. I tak codziennie. Można od koryta nie odchodzić…

No i byli tacy, którzy zakotwiczeni przy barze spędzali tam większość dnia, a potem pół nocy ryczeli pod oknami snując opowieści o swoich prawdziwych lub domniemanych przygodach. Wnioskuję z treści, którą doskonale rozumiałam. Dlaczego? Bo to niestety Polacy lub Rosjanie zawsze byli :/ Nie widziałam pijanych w sztok Rumunów czy Bułgarów, choć było ich tam sporo. Na szczęście jednak większość jako tako trzymała fason i nie trzeba było co krok wstydzić się za rodaków.

Co do narodowości jedna anegdotka: Zamawiam przy barze wino. Kelner (po angielsku rzecz jasna, bo ja ni huhu bułgarskiego, a on polskiego) patrząc na mnie: Polka? Ja, że owszem. On: Polacy…..zawsze tylko wino i piwo, albo wódka…. A może tak drinki? Whisky? Brandy? Nie chcesz? I dostałam drinka na spróbowanie. Efekt? Przy kolejnym podejściu znów zamówiłam wino :D (Tu muszę powiedzieć, że ich drinki chowały się przy tych z McKenzie w Chełmie! ) Polak uparty. I trudno go do gorszego namówić ;)

Zabawna rzecz z tym all inclusive: Był na stołówce pan (kelner), który przestrzegał niezwykle regulaminu. Nazywaliśmy go esesmanem. Stał w drzwiach i pilnował, żeby nikt z kawą czy herbatą w ręku (o jedzeniu nie wspomnę!) nie opuścił jadalni. Zabawne to było o tyle, że tuż za jego plecami na korytarzu stał ekspres do kawy i można było ją sobie swobodnie zrobić. Odstawialiśmy więc ceremonialnie niedopite filiżanki przed nim na tacę, po czym mijaliśmy go i już bezceremonialnie na bezczela tuż obok nalewaliśmy kolejne, by pić do woli. Patrzył, ale nie zabraniał. Metr różnicy… Zasad nie pojmuję. To, że przejdę obok niego z herbatą było niedozwolone. To że robię ją obok niego w korytarzu i maszeruję z nią dokąd chcę – to już ok. Wiem, że chodziło „niezalęgnięcie się mrówek w pokoju”. Pewnie te mrówki lecą tylko na herbatę przenoszona obok kelnera… Bułgaria to dziwny kraj...

Ale generalnie all incluisive to fajny wynalazek: Nie musisz pilnować godzin posiłków. Wstajesz kiedy chcesz, wracasz kiedy chcesz, a i tak zjesz. I chodząc po mieście nie masz najmniejszej ochoty by dojadać w budkach. Ani gofry, ani lody, ani nic cię nie kusi. Wszak masz tego do bólu w hotelu. Na plaży także nic nie robi na tobie wrażenia. Ani pan krzyczący: „Freeeeesz friut! Staaaaawberrrrrry! Malinka-malinka! Ananas-anavas!” ani nawet nawołujący” „Pąąąąącziiiik! Doooooonaaaaat!” Wszak sam jak ten pączik leżysz i ledwo dyszysz, a koło dmuchane niczym donut leży na tobie idealnie(i pasuje!) ;)

A potem wracasz do kraju, otwierasz lodówkę, a tu tylko cienka kiełbasa z cielęciną i sernik. I nic poza do wyboru… I wiecie co? Tyle naprawdę wystarcza do szczęścia " :)
Kto nie wierzy, niech spróbuje.
Smacznej kolacji ! I dobrej nocy ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Tego dziecka powinno nie być...

Życie toczyło się jak w bajce. Dobry mąż, narodziny córki. Potem chwila strachu czy uda się utrzymać wybrany kurs i... Udało się. Urodził ...