niedziela, 8 kwietnia 2018

KURTKA

Boże.... Jak bardzo można być blondynką?!?

Szczęśliwa byłam jak skowronek.
Kurteczkę sobie w ciuchu wypatrzyłam, śliczna, kremowa, bez skazy. Niedroga, aczkolwiek marka znana. No tylko brać!
Wzięłam.

Pomyślałam, że kurtę wyprać trzeba, bo wiadomo? Kto nosił, co w niej nosił i po co nosił?
Piorę.
Delikatne pranie nastawiłam. Ja. Blondynka.
Wyciągam z pralki.... jakieś wytłoczyny! Kurtki nagle tyle, że mi się w 2 garściach mieści. Cienka, ten cały ciepły wkład zbił się w jakieś grudki małe i po kurtce! Co za porażka....

piątek, 6 kwietnia 2018

BLONDYNKA

Bez dwóch zdań jestem blondynką...

Sezon rowerowy tuż tuż. Trzeba sprzęt przejrzeć, upewnić się czy wszystko działa, zanim na trasę ruszę.
Nie jestem typem majsterkowicza, więc postanowiłam zlecić sprawę fachowcowi. Jeden przez kilka dni nie odbierał, inny mnie zawiódł rok temu. Ale dopytuję kolegów na fb, polecają mi jednego pana. Wyszukuję numer, dzwonię.
I jak zawsze dialog:

Pan: Słucham?
Ja: Dzień dobry. Podobno nowy biznes pan otworzył? Kolega z fb mi pana polecił...
Pan: Bardzo mi miło. W czym mogę pomóc?
Ja: O przegląd mi chodzi....
Pan: Tak...? Ja: Zacznę od tego że podobno państwo dowożą i odwożą?
Pan: Nie.... Nie mamy takiej usługi.
Ja: O... to źle widocznie zapamiętałam... No to w takim razie sama jakoś dotrę...
Pan: Zapraszam. Kiedy pani będzie?
Ja: No nie wiem...po pracy tak jakoś....16?
Pan: Może być.... I co dokładnie robimy?
Ja: No przejrzy pan jak i co. Muszę być na sezon gotowa!
Pan: Oczywiście. Zrobię co w mojej mocy. A dokładnie to co przejrzymy?
Ja: No... po całości!
Pan: Aha....
Ja: Tylko pan zwróci uwagę na hydraulikę! Bo tak jakoś hydraulice nie ufam...
Pan: Na co?
Ja: No na hamulce...
Pan: Ale proszę panią.... To jest zakład fryzjerski!

Rozłączyłam się. Kurka, dwie cyfry przestawiłam i prawie rower ostrzygłam :D
Miłego dnia. Mimo wszystko ;)

czwartek, 5 kwietnia 2018

POŚWIĄTECZNIE

Święta święta i po świętach... (dupa jakaś opuchnięta... ;) )
Czas na dietę, słowo daję. Trzeba wreszcie wagę zrzucić! Tylko nie wiem jeszcze czy lepiej z okna czy z dachu skuteczniej? :p

Wczoraj zaliczyłam intensywny marsz po 4 miesiącach całkowitego nieróbstwa (uczciwe 8 km), dziś ćwiczę z Nikodemem z Youtube`a. Nie ma przebacz!
Dieta też uruchomiona, a jakże! Czytam wszystko jak leci! Ile mięsa jest w mięsie, ile kilokalorii ma marchewka surowa, a ile gotowana i co jeść żeby nie zjeść, a się najeść... A i tak nie mogę się powstrzymać, żeby nie zajrzeć do serniczka w lodówce i nie sprawdzić, czy mu tam za ciemno nie jest? ^^ Bogu dzięki syn łasuch prawie wszystko już przyswoił i nie ma mnie co kusić. Ale i tak łatwo nie będzie.
Może bym nie zaczynała tego dietowania, może bym oko przymknęła (Wiecie, że z zamkniętymi też się da zjeść serniczek i też smakuje? ;) ), ale...

Wtorek po świętach. Zbieram się rano do pracy. Pakuję: kawę, mleko do kawy, sernika kawałek bo żal by się zsychał, sałatkę w słoiczek bo co się ma zmarnować, chlebek bo poświęcony, mandarynki - wszak witaminki - itd itp...
Syn staje w drzwiach kuchni i stwierdza: "I pomyśleć że kiedyś zabierałaś do pracy tylko jeden mały jogurcik..." Cisza była taka, że słyszałam łopot własnych rzęs... Że go nie dopadłam i nie zabiłam to chyba efekt poświątecznej ociężałości! Ale....
Ale gula mi ruszył. Więc ruszyłam tyłek. Zmykam poaerobikować ;) Trzymajcie kciuki za wytrwałość!

ps. A jeden kawałek serniczka to ile tych serii przysiadów? Hmm...?

Tego dziecka powinno nie być...

Życie toczyło się jak w bajce. Dobry mąż, narodziny córki. Potem chwila strachu czy uda się utrzymać wybrany kurs i... Udało się. Urodził ...