sobota, 10 marca 2018

MRÓWKA

Co zrobić gdy masz wolną sobotę, pogoda piękna, a nie chce Ci się sprzątać? Jedź na zakupy!

Kocham zmiany. Od kilku lat próbuję namówić syna do odświeżenia jego pokoju - nowych mebli, łóżka, koloru ścian. I nie ma mowy! "Wszystko jest bardzo dobre" słyszę już od dekady. Niczego nie chce, niczego nie zmieni. Taki typ. Nie lubi nowości. Jak moja mama. Aż tu nagle wczoraj, gdy zrezygnowana kolejny raz kończyłam temat zmian, syn napomknął: No... nowy fotel do komputera by się przydał, bo ten już w siedzisku dziurawy i nie można się już za bardzo opierać, bo polecę.... Co ja słyszę? Chce czegoś synuś mój? Mamunia kupi! Natychmiast! Tak więc po załatwieniu najpilniejszych sobotnich porannych spraw wsiadamy do auta i jedziemy. A dokąd? A do Mrówki, bo podobno u nas otworzyli. Ano otworzyli....


Parking zapchany, nijak zaparkować w najbliższej okolicy. Wszystko zapchane. Przed marketem gra muzyka, sztuczny byk bryka, atrakcje dla dzieci, facet się drze z głośnika. Wchodzimy. Widzę pana z mikrofonem, który przy wejściu między ludźmi lawiruje, zaczepia i nawija nieustannie. Pan mnie też dojrzał i już w mą stronę jakby zmierza, co mnie przeraża, bo co będzie jak mnie zapyta po co ja tu, a ja na to, że syn wypierdział stołek i mu nowy potrzebny? Głupio jakby... Staram się więc go minąć, ale pan wyraźnie już mnie ma na oku, już gotowy do skoku! I słyszę: "Niektóre panie już od rana czekały by tu przybyć i podzielić się z nami swoimi potrzebami...". Patrzę na niego, gromy mam w oczach i kiwam przecząco głową, że nie, nie chcę się dzielić, nie powiem, sio! Facet zrozumiał, wybrnął nawet pięknie: "A panie kręcą głowami wchodząc do Mrówki. Nie mogą się nadziwić wspaniałościom marketu...". No ma chłop polot :D Ale niech mu. Daję susa między żyrandole i wazony. Uff....

Krzesła obrotowe są. Cztery sztuki. Jakieś 2 metry na półce nad nami, nie ma drabiny, nie będziemy się wspinać jak małpy, rezygnujemy. Facet w stroju mrówki krąży między regałami, ale czy on mnie usłyszy w tym żółtym łbie? Wątpię. Poza tym jest strasznie gorąco. Nie chcę go zmuszać, żeby się wspinał. I tak jest już pewnie masakrycznie spocony....

W stronę drzwi zmierzamy. Ale tak z niczym z otwarcia wyjść? To ja siup do koszyczka: I wazonik, i czajniczek (ten z Lublina niestety już się rozleciał - gwizdek się urwał, rączka stopiła - zajeżdżam czajniki :/ ), noże dwa, inne drobiazgi. I do kasy odstać swoje. A ludzi tłum. A kasy dwie. Naród rozentuzjazmowany, ale w czekaniu niecierpliwy. Więc latają sprzedawcy i co raz nam do rąk coś wpychają: a to balonik, a to smycz na klucze. Jak ręce zajęte to klientowi bić trudno. Psychologię tłumu opanowali. Niczym mrówki się wokół kolejki krzątają. Przed nami starszy pan z czterema wiklinowymi koszami i dwoma balonami w ręku stwierdza: "Ja już tu dziś trzeci raz jestem. I jeszcze przyjdę!" A facet z mikrofonem szaleje... Mam nadzieję wyjść zanim mnie dorwie i o zakupy wypyta...

Przy kasie jakieś totalne zamieszanie. Nie działa mi karta, podaję drugą. Nie mogę zapłacić, bo terminal jeden, kasy do niego dwie, a do tych dwóch kas cztery kasjerki. Trzeba czekać. Istne pandemonium. A tłum z tyłu napiera... Cudem prawie płacę, wazonu nie tłukę i w stronę drzwi się dopycham, zostawiając za plecami faceta z mikrofonem, który tłumaczy dwulatkowi, że piesek-balonik, który pękł - brzydki był i zaraz mu zrobią balonowy miecz. Ale maluch nie słucha, wyje, bo się klauna boi co go trąca z boku. No wariatkowo...

Wydostajemy się. Jedziemy do Jyska. Fotele są, fajne nawet, ale wpadam na myśl, by jeszcze tu i tam zajrzeć i porównać ceny. A że obok Kaufland to przy okazji wpadamy na spożywcze zakupy, bo jutro niedziela bez handlu i trzeba się zabezpieczyć. Pół miasta chyba na to samo wpadło, bo tłum nie mniejszy niż w Mrówce. Schodzi nam dłuuugo. Wreszcie kolejka do kasy, podliczenie i czas zapłacić. I wtedy.... odkrywam, że nie mam karty! Nie mam, zabijcie, nie mam! Karta została w tym zamieszaniu w Mrówce! Gotówki nie posiadam, innej karty działającej przy sobie też nie mam. Super :/ Na szczęście syn ma pieniądze, płaci i w panice jedziemy z tym mięsem, nabiałem i chlebem z powrotem do Mrówki.

A w Mrówce armagedon trwa. Pan z mikrofonem niezmiennie grzmi. Przy kasie tłum. Chcę tam podejść od tyłu dyskretnie, ale mnie ochroniarz zatrzymuje: Stop,w jakiej sprawie? Tłumaczę, a on od razu wie w czym rzecz. Czyli kojarzy. Czyli karta jest. Bogu dzięki. A kartę ma... pan z mikrofonem!
"Pan megafon" wielce był ucieszony, że ja to ja. Dowodzik mi sprawdził i rzecze: "A pani pani Aniu to głucha? Dwie godziny się w mikrofon drę i pytam o panią i ludziom mówię czy ktoś Anny Mazurkiewicz nie zna, czy ktoś numeru nie ma, bo bym dzwonił ^^ Ale nikt nic..." Po pierwsze jak miałam słyszeć skoro mnie tu nie było? Dwa, że też nikt mnie nie skojarzył... Widać moi znajomi mają na dziś ciekawsze plany niż wędrówki po Mrówce. Trzy - co za wiocha... Zaistniałam na otwarciu, nie ma co.... "Przyjemnie się to jednak skończyło, prawda pani Aniu"- rzecze pan - "Jak więc będzie pani wspominała ten dzień, otwarcia 267-ej Mrówki w Polsce?"
"Fantastycznie..." - mamroczę i chcę już odejść, ale pan wciąż mocno moją kartę trzyma i szepcze: "Zapłaciłem nią co się tylko dało hehehe. Brałem towar i bzyk po terminalu, kolejny i bzyk po teminalu, hahaha". I oko puszcza. Na co ja: To pogratulować talentu, bo to nie jest zbliżeniówka :p (Bzyk bzyk mi tu bzyka... To Mrówka, nie Pszczółka, kurka wodna!).

Wychodzimy z synem, znów do Jyska po fotel jedziemy (przy okazji o Heban, Black-Red-White i Castoramę zahaczamy). Fotel w końcu jednak w Jysku kupujemy, syn zadowolony. Przy okazji kołdrę i inne duperele. Auto załadowane po strych, na ulicach korki.
- Synu - pytam jadąc - te kołdry i czajniki wszystkie są na pewno tam z tyłu?
W tym momencie hamuję z piskiem, bo wbiłabym się facetowi w zderzak. Spora część produktów zmienia miejsce pobytu...
Syn: Z tyłu? Yyyy.... Nieeee....teraz kołdry są raczej z przodu...
Ech...
Mniejsza z tym, jedziemy. Dokąd? No właśnie!
Ja: Synuś, dokąd ja teraz jadę?
Syn: Do Mrówki
Ja: Jak to? Po co? Już dwa razy dziś tam byłam!
Syn: No jak po co? Kupony mamy na kiełbasę z grilla, dwie porcje, każda po 1 groszu, przy kasie nam dali za pierwszym razem...
Aha....No tak... Promocja...

Trzeci raz w Mrówce byłam. Kiełbaskę zaliczyłam. Wciąż ludzi tłum, "Ja ja ja Kokodżambo..." z głośnika się darło, ale ciepło było i miło, i karta jest i krzesło też, wazonu nie licząc... I sobota wolna... Dobrze więc jest. Nie ma co narzekać, przetrwaliśmy ;)

 p.s. A Panom: Wszystkiego najlepszego w Dniu Mężczyzny! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Tego dziecka powinno nie być...

Życie toczyło się jak w bajce. Dobry mąż, narodziny córki. Potem chwila strachu czy uda się utrzymać wybrany kurs i... Udało się. Urodził ...