niedziela, 8 kwietnia 2018

KURTKA

Boże.... Jak bardzo można być blondynką?!?

Szczęśliwa byłam jak skowronek.
Kurteczkę sobie w ciuchu wypatrzyłam, śliczna, kremowa, bez skazy. Niedroga, aczkolwiek marka znana. No tylko brać!
Wzięłam.

Pomyślałam, że kurtę wyprać trzeba, bo wiadomo? Kto nosił, co w niej nosił i po co nosił?
Piorę.
Delikatne pranie nastawiłam. Ja. Blondynka.
Wyciągam z pralki.... jakieś wytłoczyny! Kurtki nagle tyle, że mi się w 2 garściach mieści. Cienka, ten cały ciepły wkład zbił się w jakieś grudki małe i po kurtce! Co za porażka....
Trudno. Tania dość była, w śmietnik ją walę.
Na to jeszcze bułka tarta co po kotlecie została i na to tego saszetka po świeżo zaparzonej herbacie. Siup. Wszystko razem w koszu. Temat kurtki zamknięty.
Ale....

Kolega dzwoni. Rozmawiamy. O kurtce mu wspominam, bom zła. Na co on:
 - A to nie była aby kurtka z pierzem?
Ja: Z czym?
On: No z pierzem. Pióra takie.
Ja: Eeeee.... nie wiem...
On: Bo jak to pierze, to normalne że jest taka po praniu.
Ja: Serio???
On: Serio. W necie sobie poczytaj.
Siadam do neta. No kurde, to możliwe....
Kumpel: Ty weź sprawdź co tam masz w tej kurtce. Nadpruj lekko podszewkę i zobacz.

Kończę debatę, dziękuję mu pięknie i biorę się do sprawdzania.
Wyciągam kurtkę z kosza, strzepuję z niej tartą bułkę. Pruję lekko po szwie, gmeram pęsetą i wyciągam...pióro! Boże... kurtka z pierzem!!!
Znów nastawiam pranie modląc się żeby ta herbata zeszła z tej kremowej kurteczki... 
Wieszam, czekam. Wyschła!

Fora internetowe - źródło wiedzy wszelakiej - donoszą, że najlepiej jest takie zbite pierze lekko palcami rozetrzeć, a potem walić w nią trzepaczką do dywanów bez opamiętania. Rozcieram. Rozciągam. A do walenia zatrudniam syna. Kładę mu kurtkę na kanapie, syn tłucze aż miło.
Ale ale! Skąd to pierze co ta klata po pokoju? Matko moja, pióra się unoszą! Stop!
Okazuje się, że rozprucie w praniu się poszerzyło i pióra uciekają!
Co robić? Biorę taśmę klejącą, zaklejam. Syn znów wali. Działa!

Kurtka kochani idealnie się wytrzepała, wyglądu nabrała, gdyby nie jeden szkopuł...
Kiedy ją rozpruwałam - a talentów manualnych nie mam za grosz! - to nożycami nie tylko nitki przecięłam. Ja dziurę w kurtce na wylot wygrzmociłam, a nawet trzy!
I teraz mam kurtkę, ale z dziurami wentylacyjnymi na dole na przodzie. Czad, nie?

Następnego dnia biorę kurtkę i maszeruję do krawcowej. Opowiadam ja było.
Pani Renia (zna mnie od lat, niejedno już u mnie widziała) ledwo się powstrzymuje żeby się nie śmiać w głos. Poleca mi jednak resztką sił zakup jakiejś naszywki. Może granatowej, w kolorze podszewki i wyłożenia w kapturze?
Idę do tekstylnego, grzebię w naszywkach. Basketball, football, I love you.... Matko....
Kupuję coś w miarę nierzucającego się w oczy. Płacę.
Niosę krawcowej. Naszywa, płacę.
Wartość kurki gwałtownie wzrosła, jeśli doliczyć usługi szycia i podwójne pranie, plus trzepanie...

Tak. Kurtkę miałam. Nawet z miesiąc ją nosiłam. Dopóki mnie nie ochlapał samochód i nie dało się tego zaprać. Nie miałam sił by ją znów wyprać w pralce...
I jakoś się do kurtek z ciucha zniechęciłam.... Nie wiem, może ja prać nie umiem? A może te kurtki dzisiaj jakieś takie niedorobione?
Nie wnikam. Płaszczyk (tak, ten różowy) kupiłam w sklepie. I jak na razie trzepaczką go tłuc nie musiałam ;) A i plus, że blondynkom w różowym ładnie....

Co tam kurtka...
Na słonku trzeba posiedzieć.... Nie denerwować się....
Miłego tygodnia Wam życzę! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Tego dziecka powinno nie być...

Życie toczyło się jak w bajce. Dobry mąż, narodziny córki. Potem chwila strachu czy uda się utrzymać wybrany kurs i... Udało się. Urodził ...