czwartek, 29 marca 2018

MOŻE NAD MORZE?

Było to może trzy, może cztery lata temu...
Kilka dni zaległego urlopu, styczeń i wieczorna nuda przed tv. Nie... No ja i tv? Odpada! Skoro mam wolne, skoro jest zima i skoro jest chęć (a chęć jest zawsze!) to... może by tak skoczyć nad Bałtyk? Jak wymyśliłam, tak zrobiłam.

Czarnym zimowym świtem ruszam z chełmskiego dworca PKP. Jak zawsze żałuję, że znów coś wykombinowałam, bo jest wcześnie, zimno, a ja nie jestem typem skowronka. Grr... Ale już bliżej Lublina, kawy i pierwszych promieni słońca nastrój zwyżkuje. I już niebawem jestem w swym odwiecznym radosnym "Ahoj przygodo!" Podróż do Lublina mija w zasadzie nijak. Miła pani w przedziale gdzieś od Puław rozwija temat stosunków polsko-rosyjskich w świetle smoleńskich wydarzeń. "Modlić się pani kochana za to wszystko trzeba.... na kolanach i na grochu klęczeć.. koniec świata...koniec świata...". No Nostradamus mi się trafił :/ Będzie pewnie tak prorokować do samego Gdańska...
Ale na Centralnym w Warszawie pani wysiada, a przedział wypełnia mi się wesołym towarzystwem. I dziesięć minut później wiem już wszystko: ekipa jedzie do Sopotu, do sanatorium na leczenie. Pan Janek, pani Zosia i dwie Tereski. Ha! Na pierwszy rzut oka są przed 70-tką, no może pan Janek raczej po, a na pierwszy rzut ucha to jadą już może z dwudziesty raz. Wiedzą wszystko, przeżyli wszystko, ale wciąż są pełni nadziei i oczekiwań wszelkich. Konwersacja nam się wybitnie klei, bo każdy rozmowny, wiele doświadczeń ma i poczuciem humoru tryska. Prym wiedzie pan Jan, a panie ochoczo mu przyklaskują. Oj chyba to będzie mister turnusu ;)

Gdzieś w połowie trasy pan Janek wychodzi w poszukiwaniu Warsa i zostajemy same. Już jest mniej wesoło, jedna Teresa czyni Zośce wyrzuty, że się "nadmiernie Janowi narzuca". No tak. Zazdrość, zielonooki potwór... By rozładować atmosferę pytam panie na co liczą, czego oczekują po tym pobycie w Sopocie? Pani Zofia wykłada jakie to zabiegi warto mieć, co jej pomaga a co nie i że ważne jest towarzystwo. Podstawa – mówi – p o d s t a w a – z naciskiem.
- A pani? - zwracam się do Tereski 1.
- Ja to spacery wolę niż tańce, jodu się nawdychać, bursztynów poszukać. Ja zawsze morze lubiłam..." - stwierdza. No tak...
- A pani? - pytam Teresę 2, najstarszą z kobiet, co może nie jest prawdą, ale że włosy ma siwiutkie, niemalowane, niemodnie w koczek splątane, to tak wygląda.
- Ja...?
- No pani, pani. Co by tam pani chciała pani Teresko?
- Ja to bym tam chciała chłopa znaleźć...
Szczerze. Doceniam. Przynajmniej mi jodem oczu nie mydli ;)
Wraca pan Jan i już jest weselej, jakby jaśniej. Nie ma to jak szczypta testosteronu w przedziale ;)

Z godzinkę później wychodzę na korytarz, by nogi rozprostować. Lubię stać i obserwować jak w stukocie kół znikają kolejne drzewa, domy, drogi... Nawet się nie zorientowałam, że obok mnie stoi pan Janek i bacznie mi się przygląda. I dialog (dialogi to podstawa):
- A pani tam to...do kogoś?
- Może...
- Na długo?
- A to się panie Janku samo wyklaruje...
- No tak... Pani lubi podróżować?
- Lubię.
- I tak sama... Nie boi się pani?
- A czego?
- A że napadną, coś zrobią...
- A chce mnie pan napadać/coś zrobić?
Śmiejemy się. Po chwili znów zagaja:
- Wie pani pani Aniu. Ja jestem wdowiec. Mieszkam sam, dwa pokoje z kuchnią mam w Warszawie... (Oho, zaczyna się! Teraz mi będzie złote góry obiecywał i pokojami mamił) - ... a pani to taka raczej sportowa, zdrowa... jak ja! (pręży w mą stronę klatę) Ja to jeszcze mogę hoho!...
A wie pani, zaraz koło mojego bloku górka jest...na sanki można chodzić... (Więc jednak góra jest, tyle że nie złota a sankowa! ) ... no i wie pani...jak między ludźmi jakiś pociąg jest...  (Patrzę na niego i myślę: Jaki to pociąg między nami jest? W pociągu to my jesteśmy, ale mam wrażenie że stacje końcowe to my jednak różne mamy...) ....no ciągota taka, wie pani....jak ciągnie... (Ciągnie? Kto kogo dokąd? A może jemu chodziło o ten ciąg od sanek, czyli ustalić by chciał kto kogo będzie ciągał? No on mi nie wygląda na takiego co by mnie wciągnął na tę górkę, czyli ja bym w tym układzie za konika z Krupówek robiła? Sprytnie!)
Ponieważ nic nie mówię, ale uśmiecham się od ucha do ucha, bo mnie ubawiła wizja saneczek z panem Jankiem, pan Jan wydaje się interpretuje to na swoją korzyść, a moją niekorzyść, bo dodaje:
- Ale żeby jasność była – ja to mieszkanie to już na syna zapisałem... No wiadomo! Na majątek rodowy nie ma co lecieć. Toż mi te sanki z Jankiem ciągane pod górę w pocie czoła w zupełności wystarczą, po co mi te pokoje z kuchnią, no ba!

Wracamy do przedziału i wśród śmiechu z opowiadanych dowcipów i zabawnych dykteryjek docieramy nad morze. Rozstajemy się obiecując sobie rychłe spotkanie na pobliskich plażach. Pan Janek próbuje wydobyć ze mnie numer telefonu, ale w unikaniu wiążących odpowiedzi już dawno osiągnęłam mistrzostwo. Wymykam mu się niczym ryba z nie dość ciasno zawiązanej sieci i w stronę morza zmierzam, w stronę morza. Tam wolność jest, oddech pełną piersią i ten cholernie przystojny ratownik o śnieżnobiałych zębach ;) A nie... Ratownika nie ma. Zima jest i pewnie w gaciach przed tv siedzi. Ewentualnie z górki gdzieś z kimś saneczkuje. Trudno. Niech będzie sam jod. Jakoś może to morze bez ratownika przeżyję... ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Tego dziecka powinno nie być...

Życie toczyło się jak w bajce. Dobry mąż, narodziny córki. Potem chwila strachu czy uda się utrzymać wybrany kurs i... Udało się. Urodził ...