sobota, 17 sierpnia 2019

Tego dziecka powinno nie być...


Życie toczyło się jak w bajce. Dobry mąż, narodziny córki. Potem chwila strachu czy uda się utrzymać wybrany kurs i... Udało się. Urodził się upragniony syn. Niczego do szczęścia nie było im już potrzeba. Uśmiechali się do siebie. Uśmiechał się Pan Bóg z nieba.

Minęły dwa lata kiedy okazało się, że znów jest w ciąży. Cieszyła się bardzo.
Doskonale pamiętam dawny wspólny rodzinny wyjazd nad morze, kiedy spacerowałyśmy sopocką plażą, a ona rozanielona mówiła: "Dla mnie największym szczęściem jest mieć rodzinę, dzieci... Kiedyś będę taką miała. I dużo dzieci... "- uśmiechała się wtedy do swoich siedemnastoletnich marzeń.
 Sobotnia noc, disco w stylu lat 80-tych. Parkiet pełen ludzi i wówczas podchodzi do mnie "ON".
Nie nie, żaden tam mój typ. Zwyczajny raczej, w stylu "latino lover", pewny siebie, grzywką zarzuca, taki co to "słuchaj lala, pewnie nie wiesz, ale zaraz się dowiesz, że za mną szalejesz".
Szczęśliwie tańczyłam, to nie zaproponował mi pchania traktora (znacie na pewno: On: Tańczysz? Ona: No chyba widzisz, że jeszcze nie...On: To świetnie. Pomożesz traktor pchać ;) ). Poprosił, tańczymy.

Ne ma tego złego...

„Nie ma tego złego Ania… "- tak zwykła mawiać. Jolka, kobieta pogodna i cicha.Pamiętam pierwszy raz, gdy trafiłam do jej gabinetu. Narzędzia stomatologiczne lśniły, w pomieszczeniu unosił się zapach mentolowej pasty. Ona spokojna i uśmiechnięta zapraszała miękkim gestem szczupłej dłoni na fotel. Usiadłam.
„Pani wie pani Aniu… - zaczęła wtedy – psa miałam, mały taki mopsik – Jonasz mu było. Taki słodki, tak mnie kochał. Szarpnął smycz i pognał przed siebie. Wpadł biedaczek pod koła auta. Na miejscu zginął. Tak mi żal…”
Mamroczę coś niewyraźnie z ligniną w ustach. A Jola kontynuuje:
„Ale nie ma tego złego… Pani wie kto mi tego pieseczka zabił? Mój Marek mi zabił… Bo widzi pani, jak Jonaszek pod koła wpadł, to auto się zatrzymało i wypadł z niego przystojny blondyn. Jak on się przejął, jak przepraszał, no pani Aniu… Z miejsca się zakochaliśmy...”
Ona wzdycha i uśmiecha się błogo. Ja płacę, wychodzę.

Szeptucha


Byliśmy z nim wszędzie…. - zaczęła opowieść gładząc włosy sześcioletniego syna – wszędzie…
Pani wie jak to jest? Rodzi się dziecko. Normalne, zdrowe, oczekiwane. Rośnie, rozwija się, niby wszystko normalnie. Ale nienormalnie. Bo nic nie mówi.

Na początku sądziliśmy że Jurek jest taki spokojny, łagodny, dlatego cichy. Z czasem już wiedzieliśmy że coś jest nie tak…
Lekarze, kliniki, prywatne wizyty. Krtań zdrowa, struny zdrowe. Może to w głowie? Nikt nic nie wie. Najlepsza w Polsce placówka logopedyczna, zagraniczne turnusy. Nic. Ani słowa.
Wszystkiego próbowaliśmy. Płaciliśmy każde pieniądze. Nikt nie wiedział co z nim zrobić.

Czad

Zadzwoniła po południu. Piszczała w słuchawkę: Anka, Anka! Ale jestem szczęśliwa! Jedziemy z Bogdanem do Wenezueli! Ale czad!
No czad.... Bogdan co prawda zdradza ją od lat i każda taka wycieczka jest rekompensatą ostatniego romansu, ale skoro czad...

Dla Marioli czad to pojęcie ściśle związane z gotówką. Czadem są drogie buty, etola z lisa, wycieczka za granicę czy nowy złoty pierścionek. Czasem jest nim nowe auto, kanapa lub obraz z dwoma smugami wart tyle, że aż boję się napisać. Czad.

Tego dziecka powinno nie być...

Życie toczyło się jak w bajce. Dobry mąż, narodziny córki. Potem chwila strachu czy uda się utrzymać wybrany kurs i... Udało się. Urodził ...