wtorek, 2 stycznia 2018

STOMATOLOG

Stomatolog... czyli o tym jak i kiedy rozmawiać ;)

Przyjeżdżam na czas. I już od progu wiadomo, że jest opóźnienie. Duuuże.
Nic to. Staję w poczekalni, bo miejsc siedzących brak. Nie szkodzi. Cały dzień w pracy siedziałam. Obserwuję. A jest kogo. Dzieci: te nieświadome bawią się zabawkami z kosza w kąciku, te świadome już wycierają zasmarkane nosy w rękawy. Wiedzą co je czeka. Młodzież blada (zwłaszcza płeć męska), wzrok skupia na ekranie telefonu. Jednak uszy z czułością radaru rejestrują każdy dźwięk dochodzący zza drzwi gabinetu. A dźwięk jest piękny: świdrujący, czysty, przenikający jestestwo. Raz zaznasz, a z niczym nie pomylisz ;) Starszych jak na lekarstwo. Możliwe, że wyrwali już wszystko co wyrwać można było, to po co tu tkwić? A wszyscy jakby bliżej siebie, jakby jeden przy drugim, jakby się chcieli skryć...

Pytam uprzejmie "pomoc stomatologiczną" jak daleko w tej kolejce jestem. Pani na to, że w teorii trzecia, w praktyce nie wiadomo, bo tu każdy "z czymś" jest. Kobieta znika w gabinecie zostawiając mnie z myślą z "czym" być tu powinnam. Z załącznikiem?
Hmm... Szkoda czasu na dumanie. Robię rozeznanie. I tak: 3 osoby są "z bólem", 2 z "małym dzieckiem", 1 "w starszym wieku" i 1 "w ciąży". Tylko jedna jak ja z niczym. Pozostałe kilka osób z dzieciakami w wieku 5-10 lat. I młody chłopak, ale tak blady że mi wygląda na ból i ciążę w jednym...
Myślę: Ciąża odpada, bo nie mam czego pod sweter wcisnąć. A jakby nawet zajść na miejscu to i tak nie będzie jeszcze widać... Do tego pewnie nie znieczulą, bo w ciąży nie wolno, więc odpada. Starszy wiek... no kurcze ciężko tak bez makijażu. I te szpilki... Na dziecko małe ich nie wezmę, bo skąd to dziecko teraz wezmę? No to ból. Ból jedynie!

W drzwiach staje pani z rejestracji i uprzejmie pyta mnie z "czym" ja. Z bólem! No boli, hoho! Od kiedy boli? Yyyyy... od północy, a co! Ale jak to od północy? To co pani cały dzień robiła? Rano nie mogła przyjść albo w nocy na pogotowie? Ja: No nie. Dzielna byłam, brałam przeciwbólowe wie pani... Dobra, jakoś to przeszło, zaraz wezwą. Czekam. Kobieta w ciąży patrzy na mnie ze współczuciem (minę mam jakbym sobie co najmniej język odgryzła - wszak boli). Ja na nią tak samo, bo jest już chyba na finiszu i ciężko jej na twardej ławce siedzieć i czekać . Jednak prosię ze mnie...)
Blady chłopak wchodzi. Wolniej się chyba nie dało... Nie mija minuta jak wychodzi. Cud! Ból mu prawie minął, rezygnuje, zapisze się na za tydzień. Twardy jest! Męski! Co tam będzie rwał jak lekko boli. Za tydzień będzie miał większą pewność czy przyjść. Jak po ścianach nocą pochodzi, to mu się poglądy zmienią. Na bank! :D
Teraz matka z małą dziewczynką. Też z bólem. Mała ma królika w łapce i uśmiecha się słodko. O święta naiwności! Nie mija minuta jak słuchać wycie z gabinetu. Tak. Jeden mleczak mniej. Jedna czysta duszyczka wierząca, że "pani dentystka jest fajna" mniej. Życie... Kobieta w ciąży puszcza następną osobę przed siebie, bo "musi do wc". Może tak może nie. Jej też jak widać nie tęskno za fotelem. No to teraz chyba ja... Ale nie! Staruszka do tej pory spokojnie zwisająca na oparciu ławki nagle ożywa. I jak nie skoczy i już jest pod drzwiami! Teraz ona! "Bo ja się muszę wypiłować!" - stwierdza. Matko kochana... Piłować się w sensie drzeć? W sumie miejsce odpowiednie. Ja się piłuję w chórze. Ewentualnie u kosmetyczki na paznokciach. Ale żeby tu? Zerkam czy z jej ust nie wystają jakieś kły, które wymagają piłowania, ale nie zauważam.
Trudno, niech jej tam. (Swoją drogą zawsze mnie zachwyca jak te "dziadki" potrafią się znienacka uruchomić. Na co dzień ledwo taki do autobusu wsiądzie, ledwo przez ulicę przejdzie, ledwo chleb w siatce niesie. A w przychodni - lew! Pierwszy do okienka, pierwszy do gabinetu, pierwszy mocz oddaje! Bo taki zagoniony, tak się spieszy przecież. Cuda panie, cuda...)

Drzwi gabinetu się otwierają i zaczyna się dialog z rejestratorką:
X: Pani do kogo zapisana?
Ja: Do pani doktor...Y (nazwisko nie ma znaczenia, a panią doktor bardzo lubię :) )
X: Dlaczego pani nie siadła na fotel?
Ja: (skonsternowana, wszak w fotelu siedzi starsza pani do wypiłowania!) yyy....
X: No pani tam powinna siedzieć!
Ja: Chyba nie na kolanach tej pani?
X: Tamta pani powinna siedzieć na drugim fotelu, u doktor Z
Ja: No dobrze, ale jaki ja mam na to wpływ?
X: Bo siadają gdzie kto chce i kiedy chce...(sama do siebie) jeszcze trochę to rządzić tu będą... w głowie się nie mieści... I czemu pani tu siedzi? (zwraca się do starszej pani, która akurat ma rozdziawione usta wszak jest piłowana)
Glugluglu - mniej więcej taka pada odpowiedź. A doktor Y spokojnie spiłowuje.
Stoję i zastanawiam się, czy rzeczywiście biorę udział w tej farsie, czy mi się to śni? O Jezu... Dobrze że mnie ząb nie boli, bo bym tu chyba oszalała...
X: Co boli? (Dobre pytanie u dentysty! Stopa! Stopa mnie boli, bo stoję w tych pieruńskich kozakach z brokatowym szlaczkiem. Te czarne Lasockiego przemokły mi w szuwarach na sesji zdjęciowej w sobotę, to syn do szewca zaniósł. Do sklejenia. Szewc też udany: "Kozaki to się przynosi na wiosnę do naprawy, żeby na zimę były gotowe". Taa... Mogłam przewidzieć w kwietniu, że się w listopadzie rozkleją...)
Ja: Ząb. Chyba ósemka. Tak jakoś tam z tyłu tego... Tu się fotel zwolnił, "babcia" dała nogę zanim na nowo rozgorzała debata p.t. "Dlaczego pani w tym fotelu usiadła?" i wskakuję ja.

I zaczyna się...
Y: To z czym tam kochaniutka przychodzimy? (Doktor anioł, spokojna, nie dziwi jej nic)
Ja: No....coś tam z ósemką chyba nie tak (w zaparte idę)...
Y: Nieeee.... wszystko ok... Ale obejrzyjmy inne ząbki.... O! A ta trójka co to? Rusza się!!!
Ja: No jak co? Mleczak. Ten co zawsze :D (Bo ja wciąż mam z przodu mleczny ząb, którego mamusia nie dopilnowała, nie wyrwała, a natura sama nie wypchnęła)
Y: Trzeba wyrwać. Już czasssss... (ot bestia, znowu swoje!)
Ja: Nie! Trzyma się, dobry jest, nie rwać. Bo mi zaburzy estetykę! Mam komplet i jeden dodatkowy, niech tak zostanie. Jak ja będę bez zęba z przodu śpiewać? No jak?
Y: No dobra...Następnym razem go wyrwiemy... (zawsze to powtarza 😂) O! Tu byśmy podwiercili sobie... Dziurka w piątce. Robimy?
Ja: Robimy.

I tu następuje proces znieczulania, rozwiercania, plombowania itd. I zawsze, ZAWSZE, jak już mi zdrętwieje pół szczęki, jak już mi napcha tam tych wacików, nakręci to imadło do plomby, ssaka zasadzi (zawsze tak by mi zaczepiał o mleczaka i go rozkołysał!) pyta: A jak tam gospel? Gdzie teraz śpiewacie? (nasza fanka! 😊) Boże miły... Co w tych warunkach można odpowiedzieć? Gluglublu? Hrrrrr?
Wpycha do ust tę lampę utwardzającą i upewnia się: Czyli co, nigdzie nie śpiewacie? Szkoda. Bardzo szkoda. Chętnie bym posłuchała... Szerzej buzia!

Tak. Lubię sobie pokonwersować. I ze stomatologiem, którego i tak nie przegadam. I z panią rejestratorką, która jak nikt zgłębia tajemnice osiadania. I popatrzeć na naród, w poczekalni tak sobie bliski, w siebie wtulony. Lubię. Ubogaca mnie taka wizyta (poza portfelem, ale dusza ważniejsza). W styczniu kamień usuwamy. Będzie jak zawsze inspirująco ;)
ps. Gdyby ktoś myślał, że to koniec zębowej historii, to jest w błędzie. Ale o tym w kolejnym "odcinku"...
ps 2. Czy ktoś wytrwał i doczytał do końca? ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Tego dziecka powinno nie być...

Życie toczyło się jak w bajce. Dobry mąż, narodziny córki. Potem chwila strachu czy uda się utrzymać wybrany kurs i... Udało się. Urodził ...