Ktoś chciał długo? Będzie długo.
Bo krótko na ten temat się nie da. A jaki? A taki że: Nienawidzę lata...
Uczciwie mówię: Nie trawię. Nie żebym się jakoś specjalnie pociła, czy że mnie słońce poparzyło i teraz mam uraz. Nie żebym narzekała na pełne ciepła długie dni, ciepłą wodę w jeziorze i zapach rozgrzanych słońcem łąk. Nie. Ja tych letnich gorących cholernych nocy nie znoszę!
Dlaczego? Otóż wyjaśniam:
Wyobraźcie to sobie: Jest lato. Upalne dni. Do pracy chodzić trzeba, wszak szkoła już dawno za mną i niestety wakacji nie mam. W pracy ledwo dycham, a robić trzeba. I byle do końca dnia. Potem jakieś zakupy, jakiś rower, jakieś domowe sprawy, prysznic i spać. Bo człowiek zmarnowany, wykończony, jak mucha pada, a rano znów wstać trzeba. Ale nie...ale nie...
Kładziesz się człowieku po 23 (wcześniej nie umiem, tak już mam). Ciało znużone odpłynąć chce, w ramionach Morfeusza znaleźć ukojenie, a tu jak nie ryknie mi pod oknem! I siup, już siedzę i nasłuchuję. Co to? Aaaaa, auto podjechało. Muzyka z głośnika na 4 fajery. Bub bum bum bum! Ładne nawet, ale do spania nienadające się. Wyglądam przez okno – młodzież się z aut wytacza. A i następni już się schodzą. Ławka pod oknem zaczyna swoje nocne życie...
O północy jest ich już cała zgraja. Kilkanaście "gąb" drze ryja tak, jakby się wszyscy z ośrodka dla niedosłyszących urwali. Albo jakby to co mają do powiedzenia musieli przekazać komuś mieszkającemu 3 bloki dalej (jestem pewna, że słyszy). Jeden bryluje. Opowiada, jak to w pracy zaistniał, jakie to panny rwał, jaki ma samochód i co w nim i z kim robił. Koledzy pełni uznania co chwilą włączają w ten monolog swoje "hehehehehe" ewentualnie "aaaaaa.....hahahaha". No tak, śmieszne bardzo. Że mu tłumik odpadł to nawet i mnie bawi. Gdyby mi to o 16-tej opowiadał to bym się z nimi pokładała, ale niestety przed pierwszą jakoś poczucie humoru u mnie już śpi.
Wkładam korki w uszy (różowe mam takie, z masy, nawet niezłe – tubalny męski rechot tłumią), ale na próżno. Oto do chłopców dołączają dziewczęta! A na to żaden najlepszy korek nie pomoże. Drą się równie skutecznie (ach to równouprawnienie), piją tak samo, palą niewąsko... Do tego piszczą. (No czemu ona tak piszczy? Widzę z okna, że jej nikt palcem nie rusza. To co się drze? Aaaa, może dlatego że jej nie tykają tak zawodzi? Ech...)
I tak impreza trwa. Bywa, że muzyka jest głośniej, bywa że młodzież muzykę przeryczy. A i takie są noce, gdy zostanie ich tylko dwóch. Dwóch błędnych rycerzy. I nie że siedzą i rozmawiają, nie! Obaj patrzą w ekrany swoich telefonów i piszą. Do siebie? Nie wiem. Ale co chwilę rechoczą zgodnie, więc chyba to jednak konwersacja...?
Jak dobrze pójdzie to około trzeciej ławka sie wyludnia i można już zasnąć. No, chyba że jednak zostanie jakaś para i ona jest wyjątkowo "trudna". Wtedy jego "no chodź, oj chodź...no proszę będzie fajnie, chodź..." słychać i do czwartej... (No czemu ta panna nie pójdzie? Pewnie, że będzie fajnie! Mi najfajniej, bo wreszcie sobie pójdziecie... No ileż można stawać okoniem? Toż ludzie spać chcą! Idź z nim babo, idź!)
I kiedy już wreszcie zasnę, przysnę, jak zając pod miedzą przydrzemię... Piąta rano jak nic pobudka! To te dziady kalwaryjskie, "emeryci, renciści, skowroneczki" wstały i garaże otwierają (a mam szpaler garaży pod oknem!). I łup, łup, łup! - wali drzwiami z blachy, bo mu się nie wiem – rytm się podoba? Blacha się rozeschła? Cholera takiego wie!
Łubudu! Łubudu! Iiiiiiii – skrzypią zawiasy...
Żeby tylko to...
Odpala taki silnik. Niech się grzeje, niech huczy, niech dymi! Toż rozgrzać trzeba, bo mu akumulator latem szwankuje (Chryste Panie...). A już i sąsiad leci i pokrzykuje: Halo! Dzień dobry! A co tam u pana? Coooo? Coooo? Aaaaa, nie słyszę bo silnik chodzi. Że coooo? Nooo, dobry samochód panie, słyszysz pan jak chodzi? A dokąd pan jedziesz? Wnuka zawieźć? Aaaaa, ja u córki dziś pomóc muszę. Coooo? Padać ma? A nie wygląda... Na ryby chciałem...
(I już bez wstawania wiem co kto dziś planuje, komu co szwankuje, jaka będzie pogoda itp.)
A potem od szóstej piłuje ten co wiecznie coś o szóstej piłuje. Piłuje bo lubi. Co piłuje – ch... go wie (cholerę miałam na myśli!). Drewno na opał, bo mu w lipcu zimno? Piorun wie. Ale jest w tym wytrwały i sądzę, że jeszcze z miesiąc i przepiłuje się na drugą półkulę :/
A jeśli ten piłujący jakimś cudem nie piłuje, bo chory (Dzięki Ci dobry Boże!), albo wyjechał (Uff... I niech nie wraca!), to na bank przyjedzie śmieciara (6:02!), albo ten bałwan z kosiarką zacznie zapierdzielać (myślę, że im specjalnie dopłacają żeby zaraz po 6-tej zaczynali...).
I nie pośpisz człowieku, nie pośpisz!
I tylko raz w życiu, raz!, mi się zdarzyło, że było po 6-tej, nikt nie darł twarzy, nie piłował desek, nie kosił, nie opróżniał pojemników ze szkłem. Cisza... 6-ta i cisza... A ja na zaległym urlopie, napięta jak struna leżę i czekam kiedy się zacznie (bo to jest jak Piątek z Pankracym – ""już za chwileczkę już za momencik..." - lub jak "5-10-15....zaraz się zacznie...zaraz się zacznie..." pewnik!), a jest już 6:07! I nic... Myślałam, że umarłam i jeszcze świadomości owego faktu nie mam.
Ale dzięki Bogu! 6:10 łomot jak się patrzy. Zerkam z okna – a to niespodzianka! Robotnicy rozkładają rusztowania. Będą blok ocieplali. Po całych dniach będą mi w oknie stać. Bo wiadomo, mam zaległy urlop i chcę siedzieć i patrzeć jak gapią się na mnie przez szybę. Chcę podziwiać ich spocone ciała, robocze barchany i rozklekotane trepy. Chcę patrzeć czy już piją czy jeszcze piją i co piją (a nuż poczęstują?). Ewentualnie marzę o tym by zaciągnąć rolety i siedzieć 2 tygodnie po ciemku w dusznym mieszkaniu....
Ale to ocieplanie bloku to już temat na osobną historię ;)
Wracając do tematu: 6:15 – dzwoni budzik. I po co dzwoni?
No jak po co! Żeby mi obwieścić, że kolejna pełna wrażeń noc już za mną. I że mogę rześko (taaa...) i pełna werwy (trzeba zacząć coś brać...) dziarsko do pracy pomaszerować. I byle do wieczora!
I to towarzyszące mi cały dzień obrzydliwe poczucie, że oni wszyscy się wyspali, a ja oka zmrużyć nie mogłam. Bo taki "dziadek" od 18-tej spał i się do północy wyspał, więc jak młodzież szalała to on już szykował robaki na ryby. A młodzież właśnie się kładzie. I jak dziadki odjadą po 7-ej to się do południa młodzieżówa wyśpi.
Tylko Anka niczym błędny rycerz w oczyma na zapałki będzie w pracy siedzieć i walić w klawisze. Bo ona wie, że oni tak specjalnie, grupowo, umówili się, że póki lata póty nadziei. Nadziei, że ona w końcu nie wytrzyma.
Ale ona wytrzyma. Jak co roku!
No, chyba że nie wytrzyma... I albo wydusi każdy zbędny decybel w okolicy, albo wbrew wszystkiemu zaśnie wreszcie kamiennym snem...
Chwała Bogu, że właśnie mamy zimę. Jeszcze kilka miesięcy błogiej, niezmąconej (tfu! tfu!) niczym ciszy. Chwilo, o błogosławiona chwilo, proszę... trwaj!
Ten blog to felieton dzienny. Nie ukrywam niczego. Piszę o tym co widzę, jak to widzę, czego doświadczam i jak to interpretuję. Bez ściemy, kurtuazji. Ze szczyptą ironii i dużą dozą poczucia humoru. Bez cenzury!
Autorka
czwartek, 28 grudnia 2017
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Tego dziecka powinno nie być...
Życie toczyło się jak w bajce. Dobry mąż, narodziny córki. Potem chwila strachu czy uda się utrzymać wybrany kurs i... Udało się. Urodził ...
-
Zadumałam się. Przypomniał mi się piękny dzieciństwa czas... Wasze mamy też Wam kołysanki śpiewały? Bo ja pamiętam muzykę już od kołyski....
-
Życie toczyło się jak w bajce. Dobry mąż, narodziny córki. Potem chwila strachu czy uda się utrzymać wybrany kurs i... Udało się. Urodził ...
-
Sanatorium - piękny czas. Zabiegi, wypoczynek, nowe miejsca, nowi ludzie, wrażeń moc... I zaskoczeń. Bo choć nie należę do osób, którym &qu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz