środa, 24 stycznia 2018

PODRÓŻE KSZTAŁCĄ

Studiowałam swego czasu w Krakowie. Podróże koleją na trasie Lublin – Kraków to skarbnica wszelakiej maści przygód, zdarzeń, znajomości. Długo by opowiadać. Wrzucę tylko kilka wątków. Takich, które uważam za najbardziej godne upamiętnienia...

Pamiętam krzewiciela zdrowego żywienia. Pan przed pierwsze 2 godziny perorował na temat wartości odżywczych rodzimych warzyw. Półuchem go słuchałam, ale reszta pasażerów dość ochoczo w konwersacji uczestniczyła. Do czasu aż... mężczyzna wyjął kanapkę i 2 obrane cebule, które jadł niczym jabłka. Patrzeć było trudno, ale wąchać... A to zima była, komplet ośmioosobowy w przedziale, grzali niczym w saunie, a okna zabite na amen.
Do dziś cebuli nie ruszę. Uraz mam na wieki wieków. Amen.

Pamiętam jak gdzieś jeszcze przed Lublinem starsza pani zapytała mnie cichutko: Przepraszam czy w Chełmie jest bieżąca woda? Bo ja mam trochę w butelce, ale bym w pociągu jeszcze nabrała... Pytanie co najmniej dziwne. Oczywiście, że jest. A czy żołnierze na dworcu są? Oczywiście, że nie ma. Uznałam, że to wariatka jakaś albo staruszce się od seriali w głowie pomieszało. A jednak nie do końca...
Od słowa do słowa zaczęła opowiadać, że z Chełma wyjechała zaraz po wojnie, że nigdy tu potem nie była. Że pochodzi "ze wschodu, tego co teraz już nie polski jest" i pamięta wizyty ukraińskich "żołnierzy", kiedy mama i tata chowali ją i siostrę pod drewnianą podłogą...
W oczach lśniły jej łzy. Nic więcej nie powiedziała. Nie pytałam. Wciąż zbyt ją to bolało...

Pamiętam jak zapytana o bilet młoda kobieta nie mogła go znaleźć. Przeszukała wszystkie kieszenie, torebkę, walizkę. Nic. Wówczas uświadomiła sobie, że przy kasie na dworcu był dziwny tłok.... Jeszcze raz przeszukała bagaż – zginęły jej pieniądze, które zarobiła przez ostatnie kilka miesięcy za granicą. Wypłaciła je z banku i wiozła rodzicom na wieś, bo tata był chory, poważnie chory. W torebce wiozła. Szczyt nierozwagi, żeby nie powiedzieć: głupoty. Ukradziono jej wszystkie. Jej głuchy płacz też do dziś pamiętam...
By nie wozić wiele przy sobie zakodowałam. Że są ludzie pozbawieni skrupułów - też.

Raz mnie zaczepił dziwny pan w płaszczyku. Tuż po tym jak wysiadłam na dworcu w Krakowie. I szedł za mną, miąchając przy tym dziwnie ubraniem, połami płaszcza poruszając...
Pojęcia nie miałam czego chce, ale stracha mi napędził. Ja coraz szybciej, byle w stronę kas, ludzi, w stronę ratunku. A ten za mną, nie odpuszczał. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że strach na takich działa niczym afrodyzjak. Nie miałam kompletnie pojęcia co zrobić, więc odruchowo do apteki dworcowej wpadłam i mówię, że taki a taki mnie goni, czy mogę się gdzieś na zaplecze schować itd? Aptekarz ludzki człowiek był, pozwolił za winklem postać. Za dwie minuty przychodzi i mówi: Ależ panienka paniki nasiała... Nie ma co się bać. On by pokazał i poszedł. Trzeba było spojrzeć z pogardą i tyle... (Ale co pokazać??? Ale na co spojrzeć???)
Od tej pory wiem, że na mężczyzn w beżowych płaszczach, miąchających kieszeniami, mam patrzeć z pogardą. I tyle.

Jechałam kiedyś z miłą panią, religijną szalenie, kwestię tajemnic różańcowych omówiłyśmy ze trzy razy, a i pielgrzymkowe tematy były na tapecie. I tak jej przypadłam do gustu, że mnie zaprosiła do siebie do domu, na nocleg, na herbatę, na co tam chcę. A że to było od dworca 20 minut, to i skorzystałam. I przyznam, że takiego domu nie widziałam nigdy... Kamienica, podwórze, zapach wilgoci. Pani zrobiła kanapki (z salcesonem, którego nie tykam od czasu kolonii w Gdańsku, ale to inna historia) i herbatę. Siedzę, dłubię, dumam jak się salcesonu niepostrzeżenie pozbyć. Obok pies, imienia nie pamiętam, oka ze mnie nie spuszcza. Pani przynosi kilka plasterków szynki i...karmi nią psa. I generalnie traktuje go jak dziecko – tititi, mamusi słoneczko, kochany synuś... - dziwne... Biedę widać i czuć. Stare meble, ściany od lat niemalowane, łóżko z przetartą kapą, na nim becik. Ten becik dziwi mnie najbardziej. Nie muszę długo się zastanawiać. Pies wskakuje na łóżko, a pani go tym betem otula... Dziwne... dziwne...
Byłam u tej kobiety w odwiedzinach jeszcze kilka razy. Wielce samotna osoba o bardzo smutnej historii. Nie pytałam jej o nic. Od sąsiadów wiem, że mąż ją opuścił po tym jak po raz 11 poroniła. Został jej stary pies. I stary becik. I gołębie w podwórzu, które karmi okruchami chleba ze stołu...

Pamiętam pewien nocny kurs z Krakowa do Chełma. Wagon pełen podpitych żołnierzy, którzy na przepustkę jechali. Rozrabiali solidnie, konduktora ani widu ani słychu, nas w przedziale większość studenciaków, dziewczyn więcej niż chłopaków. Żołnierze koło drugiej nad ranem tak się rozochocili, że szukali "panienek" po przedziałach. Strach było do toalety wyjść. Skuliłam się pomiędzy śpiącym przy oknie mężczyzną, a kobietą obok. Byle przetrwać do rana... Jednak w którymś momencie drzwi się otworzyły i dwóch pijanych chłopaków dość niewybrednie zażądało, żebyśmy ja i dziewczyna siedząca przy drzwiach natychmiast z nimi poszły. Patrzyłyśmy przerażone po ludziach szukając jakiejś pomocy. Reszta pasażerów bądź udawała że śpi, bądź spała, albo patrzyła w podłogę. Boże, co robić? I wtedy stał się w moim mniemaniu cud. Mężczyzna, który spał obok mnie, wstał, wyszedł z chłopakami na korytarz. Usłyszałam tylko: "Chcecie mieć problem?" i zauważyłam, że odchylając marynarkę (nie mylić z płaszczem!) coś im pokazał. Czy to była odznaka? Policjant? Czy może jednak inna "branża" i nie odznakę pokazywał? Nie wiem. Ale pomogło natychmiast.
Kimkolwiek był, stał się moim bohaterem. Wyszeptałam tylko ciche "dziękuję" zanim na nowo pogrążył się w drzemce. Nie odezwał się do mnie słowem, nie pamiętam jak wyglądał, nie wiem kim był. Ale zapamiętałam ten moment do końca życia.

Pamiętam minę konduktora, który próbował ustalić czy ja to ja. Korzystałam wtedy z ulgi na przejazdy kolejowej z racji bycia "rodziną kolejarza". Pokazuję mu bilet. Zażądał legitymacji kolejowej uprawniającej do zniżki. Pokazuję. Jestem w niej jak ta lala: Wściekle rude włosy, kręcone, biały golfik. Patrzy. Zerka na mnie: Blondynka w błękicie. Włosy proste. Znów patrzy w legitymację kolejową... "Hmm... Ma pani jakiś inny dokument?" No ba! Mam. Dowód osobisty. A w nim jestem szatynką, włoski brązowe, proste, krótko ścięte, bo fota sprzed 2 lat :D Nosem kręci. "I nic innego?" Mam, a jakże! Indeks mam! I pokazuję. A indeks ze zdjęciem maturalnym jest, a tam włosy kruczoczarne falowane :D
Cóż, kobieta zmienną jest. Konduktor się poddał. Mruknął mi tylko: "Ja nie wiem czy pani to pani. Moim zdaniem nie".
Moim zdaniem ja to ja. Ale każdy ma prawo do własnych poglądów i szanuję fakt, że zdania są podzielone ;)

Podróże kształcą. Mnie wiele nauczyły. O innych, o mnie, o życiu. Wkrótce znów ruszę w drogę...
Samych szczęśliwych podróży Wam życzę!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Tego dziecka powinno nie być...

Życie toczyło się jak w bajce. Dobry mąż, narodziny córki. Potem chwila strachu czy uda się utrzymać wybrany kurs i... Udało się. Urodził ...