Nie bardzo wiedział co ma ze sobą zrobić. Maj dobiegał końca, egzaminy techniczne zdane i mógł zostać w mieście, by pracować. Mógł też wrócić na wieś, do rodziców. Gospodarka duża, a ojciec powoli podupadał na zdrowiu. Prosił, by Heniek wrócił, bo i on i matka nie dają sami rady, a Heniek jedynak i jedyna w nadzieja dla tych pól i sadów...
Wahał się. Nie uśmiechało mu się gospodarzenie, nie lubił przestrzeni i niekończącej się roboty. Wolał zostać w mieście, gdzie mógł i do kina i do kawiarni i dziewczyny jakieś inne, jakoś inaczej pachniały... Tyle, że przez te kilka lat nauki w szkole żadna mu specjalnie w serce nie wpadła. Były owszem, i ładne i zgrabne i uśmiechały się tak, że wiedział co za tym uśmiechem drzemało, ale jednak nie. Serce nie załomotało.
Podjął więc męską decyzję: Wraca na wieś, do domu. Może tam spotka go szczęście...
Podjął więc męską decyzję: Wraca na wieś, do domu. Może tam spotka go szczęście...
- - -
Długo tłumaczyła rodzicom, że tak będzie najlepiej. Że to dla jej dobra, że może tyle z siebie dać, że tyle potrafi, że tyle w niej ciepła. Że odda siebie w trosce o innych. Matka płakała. Ojciec siedział przy stole podpierając brodę spracowanymi dłońmi. Milczał. Jadwiga wiedziała, że ich nie przekona. A jednak bardzo chciała wierzyć, że z czasem pogodzą się z jej decyzją...
- Mamo... Tam tylu ludzi czeka, ma nadzieję, ja tak bym chciała...
- Ale dziecko... Od razu do zakonu...? Po co? Młoda jesteś, ładna, może tu jakoś komuś pomagać.... Jadzia...
- Mamusiu... Ja chcę. Ja pojadę jako misjonarka, albo będę w zakonie, w którym się dziećmi zajmują lub starszymi ludźmi. Będziesz ze mnie dumna, zobaczysz....
- Jadzia...
Matka zakryła dłońmi twarz. Płakała.
Długo tłumaczyła rodzicom, że tak będzie najlepiej. Że to dla jej dobra, że może tyle z siebie dać, że tyle potrafi, że tyle w niej ciepła. Że odda siebie w trosce o innych. Matka płakała. Ojciec siedział przy stole podpierając brodę spracowanymi dłońmi. Milczał. Jadwiga wiedziała, że ich nie przekona. A jednak bardzo chciała wierzyć, że z czasem pogodzą się z jej decyzją...
- Mamo... Tam tylu ludzi czeka, ma nadzieję, ja tak bym chciała...
- Ale dziecko... Od razu do zakonu...? Po co? Młoda jesteś, ładna, może tu jakoś komuś pomagać.... Jadzia...
- Mamusiu... Ja chcę. Ja pojadę jako misjonarka, albo będę w zakonie, w którym się dziećmi zajmują lub starszymi ludźmi. Będziesz ze mnie dumna, zobaczysz....
- Jadzia...
Matka zakryła dłońmi twarz. Płakała.
- - -
Siedział na dworcu czekając na pociąg. Spakował w plecak pięć lat technikum, kilka wspomnień. Z nostalgią patrzył na ruchliwą ulicę miasta, które przez chwilę było jego domem. Za godzinę wysiądzie na małej stacji, przesiądzie się na pks i wróci do pól i łąk z rodzinnych stron. Otoczy go zapach kwitnącego rzepaku i zwisających zza płotów gałęzi bzu.
Ogarnął go trudny do opisania smutek. Wracał skąd przybył, choć tak bardzo chciał się stamtąd wyrwać...
Siedział na dworcu czekając na pociąg. Spakował w plecak pięć lat technikum, kilka wspomnień. Z nostalgią patrzył na ruchliwą ulicę miasta, które przez chwilę było jego domem. Za godzinę wysiądzie na małej stacji, przesiądzie się na pks i wróci do pól i łąk z rodzinnych stron. Otoczy go zapach kwitnącego rzepaku i zwisających zza płotów gałęzi bzu.
Ogarnął go trudny do opisania smutek. Wracał skąd przybył, choć tak bardzo chciał się stamtąd wyrwać...
Na ławce naprzeciwko usiadła dziewczyna. Niepozorna, szczupła szatynka. Zielona bluzka z żabotem, szara spódnica z zakładką zasłaniająca zgrabne kolana. Niby nic szczególnego, ale oczy... Oczy miała jakieś takie kocie, ciepłe, pochłaniające. Spojrzał raz i już wiedział, że w tych oczach mógłby się przeglądać każdego dnia...
Jakaż ona piękna – pomyślał – ... wiosna taka piękna...- zreflektował się.
Jakaż ona piękna – pomyślał – ... wiosna taka piękna...- zreflektował się.
- - -
Zamknęła cicho drzwi. Nie miała sił jeszcze raz stawiać czoła rozpaczy matki i bezradności ojca. Wymknęła się po śniadaniu, gdy oboje zajęci byli domowymi sprawami. Poszła w stronę dworca nie oglądając się ani razu za siebie.
Zamknęła cicho drzwi. Nie miała sił jeszcze raz stawiać czoła rozpaczy matki i bezradności ojca. Wymknęła się po śniadaniu, gdy oboje zajęci byli domowymi sprawami. Poszła w stronę dworca nie oglądając się ani razu za siebie.
Usiadła na ławce. Pociąg miała dopiero za pół godziny. Spoglądała na ruchliwą ulicę, którą tak wiele razy przechodziła w drodze do liceum. Jej miasto, jej miejsce. A jednak stąd wyjedzie...
Naprzeciwko na ławce siedział chłopak, który od kilku minut przyglądał się jej z uwagą. Wysoki i chudy. Początkowo go lekceważyła. Nie chciała z nikim rozmawiać, ani nikomu nic tłumaczyć. Miała już dosyć rozmów...
W końcu nie wytrzymała. Spojrzała w oczy, które tak usilnie próbowały zajrzeć w jej. A oczy miał w kolorze wrześniowego jeziora, w którym wiatr pomieszał letni błękit nieba z jesienną szarością żółknącego tataraku. Poczuła, że w takich oczach mogłaby utonąć...
- - -
Dokładnie nie wiem jak się potoczyła ich pierwsza rozmowa. Wiem, że pociąg odjechał nie zabierając ze sobą ani Heńka ani Jadzi.
Dokładnie nie wiem jak się potoczyła ich pierwsza rozmowa. Wiem, że pociąg odjechał nie zabierając ze sobą ani Heńka ani Jadzi.
Heniek został w mieście, które tak polubił. Jadzia została pielęgniarką.
Kilkadziesiąt lat później trójka ich dzieci i ósemka wnucząt była ogromnie wdzięczna pani Halince z barku na dworcu, za tę dworcową herbatę, przy której Heniek i Jadzia pomieszali swoje światy. Ja również jestem jej wdzieczna, bo dzięki tej herbacie mam dziś spore grono kuzynów
Kilkadziesiąt lat później trójka ich dzieci i ósemka wnucząt była ogromnie wdzięczna pani Halince z barku na dworcu, za tę dworcową herbatę, przy której Heniek i Jadzia pomieszali swoje światy. Ja również jestem jej wdzieczna, bo dzięki tej herbacie mam dziś spore grono kuzynów
I znów - na szczęście – może dla mnie? może dla Ciebie? - przyszła wiosna. Jakaż ona piękna....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz