Uwaga: Post NIE JEST dla osób estetycznie wrażliwych. Ostrzegam nim przeczytają!
Nie wiem. Doprawdy nie wiem gdzie leży granica pomiędzy dobrym wychowaniem a brakiem kultury...
Sytuacja z życia wzięta: pogrzeb ("z życia wzięta" – zgrzytnęło, prawda?). Chłodno jest, wszak zima. Stoimy już nad miejscem pochówku lekko przestępując z nogi na nogę, zacierając ukradkiem ręce. Większość jest tu z obowiązku, bo to znajoma z pracy, wypadało być, ale rozpaczy nie ma. W rozpaczy jest i jeszcze długo będzie rodzina zmarłej. My chcemy dopełnić obowiązku i po wszystkim wyjść. Takie życie.
Kurcze jak wieje... Ziąb. Nie przyjechałam wtedy autkiem, bo takowego nie miałam. Miałam już w myślach półgodzinny marsz w chłodzie do domu. A tu taki traf – sam pan dyrektor zagaja, że "może kogoś podwieźć?". Pytam czy w stronę Dyrekcji (nazwa mojego osiedla) nie jedzie? A jedzie, jedzie. Zabieramy się więc z nim – ja i moja koleżanka Małgośka.
Z przyjemnością rozsiadam się w wygodnym przednim fotelu. Zaraz zacznie grzać, zaraz będzie cieplutko. Zmarzliśmy. Najpierw odwieziemy Małgosię, a potem mnie. Niby z pogrzebu wracamy, ale tematu już luźne, wesoło nam powiedziałabym. Człowiek jednak trzyma się mocno życia i nie lubi trwać w przygnębieniu...
Rozmawiamy sobie. Patrzę zazwyczaj przez przednią szybę na drogę, ale że to "pan dyrektor" to wypada mi uprzejmie zerkać i na niego. Więc zerkam. I... No i zonk. Bo z nosa pana dyrektora zwisa sobie...glut (nie mylić z panem Gilem, do którego dzwoniłam!). Zwisa to źle powiedziane: on żyje własnym życiem. Bo jak pan dyrektor bierze wdech to glucik się chowa, a jak wydech – glucik znów dynda. Prawdę mówiąc hipnotyzuje mnie to. Jest – nie ma – jest – nie ma. Obrzydliwe i zabawne jednocześnie. "....i co pani na to pani Aniu?..." - yyyy.... na co? Nie słuchałam zajęta obserwacją. "No na ten pomysł wycieczki zakładowej w maju?". Aaaa, tak tak, koniecznie! "A pani pani Małgosiu, też chętna do wyjazdu?" - dyrektor na moment zwraca twarz w stronę Gośki pokazując ząbki w szczerym uśmiech, a glucik mu przy tym dynda. Gośka zauważyła, co dostrzegam w jej znaczącym spojrzeniu rzuconym na mnie. Coś tam mu odpowiedziała i widzę, że ledwo się powstrzymuje, by nie parsknąć. Dłonią nos pociera i puszcza mi oko. No wiem wiem, ale co zrobić? Złapać jak wyskoczy? Czekać aż kapnie? Udawać, że go nie ma? Dmuchać nos ostentacyjnie częstując wszystkich wkoło chusteczkami, bo może skorzysta? Pojęcia nie miałam.
Zagłębiona w egzystencjalnych rozważaniach nawet nie spostrzegłam, że przywieźliśmy już Gosię i stoimy pod sklepem przy jej bloku. Gosia się żegna uroczo rozbawiona, a dyrektor przeprasza na moment, bo do sklepiku wstąpić musi. Idę z nim, bo pieczywa w domu brak.
Stoimy przy ladzie. Sprzedawczyni mnie obsłużyła, po czym kieruje spojrzenie na dyrektora i mówi: "A dla pana co?" On wylicza krótkie zakupy. Pani podaje cenę i dodaje: "Zimno nie?" Dyrektor: No zimno. Pani: "No widać. Aż gil panu wypełzł hehe".
Dyrektor błyskawicznie łapie się za nos. Namierzył. Chustki szuka. Nie ma. Ja szukam w torebce, podaję. On się wyciera. Głupio mu, głupio mi. Ekspedientce wcale. Zadowolona stwierdza: "No i teraz pan jak człowiek. Ciekawe ileś tak z tym łaził?"
Robię do dyrektora oczy jak sowa, jakoby ja nic o łażeniu z gilem nie wiem, pierwsze słyszę. Bo nie wiem. Nie widziałam, żeby z nim łaził. Moim zdaniem wypełzł, mu jak w aucie siedział, czyli łażenia nie było.
Dyrektor uznał, że gil to wypadek w sklepie, odetchnął. Ja odetchnęłam, że temat zamknięty, a ekspedientka była dumna, że taka jest spostrzegawcza. Jednym słowem każdy zadowolony (najbardziej Gośka, które wysłała mi właśnie smsa o treści: "I co, dalej mu zwisa? :D ")
Do domu dojechałam już bez ukradkowego zerkania w lewo. Tematy luźne. Ja już luźna. Tyle, że dalej nie wiem jak się powinno w tej sytuacji zachowywać? Jakby komuś coś do oka wpadło, to bym mu wygrzebała, jakby sypał łupieżem na prawo i lewo to bym oko przymykała, że nie widzę, a tak? Nie wiem. Może trzeba było otrzeć mankietem udając że coś mu tam nagle palcem w oknie pokazuję?
A Wy jak uważacie? Macie może podobne przeżycia czy przemyślenia? Czy tylko ja takie mam? ;)
Ten blog to felieton dzienny. Nie ukrywam niczego. Piszę o tym co widzę, jak to widzę, czego doświadczam i jak to interpretuję. Bez ściemy, kurtuazji. Ze szczyptą ironii i dużą dozą poczucia humoru. Bez cenzury!
Autorka
piątek, 26 stycznia 2018
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Tego dziecka powinno nie być...
Życie toczyło się jak w bajce. Dobry mąż, narodziny córki. Potem chwila strachu czy uda się utrzymać wybrany kurs i... Udało się. Urodził ...
-
Zadumałam się. Przypomniał mi się piękny dzieciństwa czas... Wasze mamy też Wam kołysanki śpiewały? Bo ja pamiętam muzykę już od kołyski....
-
Życie toczyło się jak w bajce. Dobry mąż, narodziny córki. Potem chwila strachu czy uda się utrzymać wybrany kurs i... Udało się. Urodził ...
-
Sanatorium - piękny czas. Zabiegi, wypoczynek, nowe miejsca, nowi ludzie, wrażeń moc... I zaskoczeń. Bo choć nie należę do osób, którym &qu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz