środa, 28 lutego 2018

ZAKUPOWY

Z cyklu: Codzienne rozmowy z synem

Sytuacja: Ja w pracy, syn w sklepie. Syn dzwoni i dopytuje:
- Mam mleko, jajka, pomidory, ser.... Zapomniałem o czymś?
Ja: Nie, chyba nie...
Syn: To co, mogę iść do kasy?
Ja: No idź... A nie, czekaj! A pasztety jakieś są?
Syn: No są...są...
Ja: To weź może ze dwa...?
Syn: Nie wiem czy mogę... Uprowadzenie jest chyba w tym kraju karalne...?

I znów wymiękłam :D

wtorek, 27 lutego 2018

MIEJSCE NA ZIEMI...

Chełm. Moje miasto.

Był czas, kiedy chciałam stąd uciec. Byle dalej, jak najszybciej. Uważałam, że brakuje tu wszystkiego: pracy, perspektyw, możliwości, właściwych ludzi. Że nie mam tu szans na realizację marzeń i planów. Że trudno tu oddychać, że trudno tu śnić. Marzyło mi się nigdy nie śpiące miasto, dostęp do szeroko rozumianej kultury, obcowanie z wielkim światem, pęd, rozwój, dynamika. Chciałam wpaść w wir wydarzeń, zawojować przyszłość, wykreować swój byt na nowo.

Potem przyszedł czas, gdy chciałam stąd odejść, zniknąć bez słowa w oddali. Wyobrażałam sobie życie gdzieś na odludziu, w ciszy. Tylko ja, zapach łąk i wiatr w kominie. Obcowanie z naturą, poszukiwanie siebie, poznawanie swojego ja. Spacery wśród pól, różowo-złote wschody słońca i nocne pohukiwanie sów. I nikt, i nic, na granicy jawy i snu...

niedziela, 25 lutego 2018

OPTYMISTYCZNIE

Jedną z dwóch naszych narodowych przywar jest narzekanie. Słychać je w zasadzie wszędzie od rana do wieczora. Na pracę, na rodzinę, na pogodę, że już o polityce nie wspomnę.
A to za zimno, a to za gorąco, a to zbyt leje i wieje, a to znów nie wieje i nie leje i przez to susza. W zasadzie zawsze źle.
Mój Boże.... Dogodzi nam coś wreszcie?

Jutro znów poniedziałek. Wiem, nie lubisz, ale... Może po raz pierwszy nie narzekaj? Skoro budzik wyrywa cię ze snu, to znaczy że wciąż żyjesz. Skoro wstajesz z łóżka, to znaczy że jesteś zdrowy. Dzieciaki krzyczą ci nad głową od rana - to znaczy, że masz rodzinę. Musisz wyjść do pracy? To znaczy że będziesz miał za co żyć. Jesteś więc szczęśliwym człowiekiem :)

Jutro nowy tydzień, nowe wyzwania i nowe możliwości. Zamiast widzieć pustą połowę szklanki, skup się na tej pełnej. Ciesz się każdą chwilą i nie zapominaj, że jeśli ty uśmiechniesz się do życia, ono ci się odwzajemni! ;)

Życzę Ci pełnego optymizmu tygodnia! Niech będzie wyjątkowy :)

piątek, 23 lutego 2018

ODDZIELENI

Pamiętam mały bar na rogu ulic Krakowa, w pobliżu dworca. Wpadałam tam by zjeść coś na szybko, między zajęciami, w ciszy. Siadałam przy oknie i przyglądałam się przez szybę ludziom. Lubiłam to.
Byłam tam prawie zawsze sama, ale nigdy nie czułam się samotna. Miałam świadomość pozostawionych w domu o kilkaset kilometrów stąd, bliskich, licznych przyjaciół i znajomych, kochanych osób. Byłam w tym mieście jak palec, ale w ciepłej rękawiczce.

Pamiętam jakieś imieniny i stół pełen ludzi. Rodzina, znajomi, wesoła atmosfera. Toasty, śpiew, zapach szarlotki. Pamiętam jak samotna czułam się w tym momencie, jak bardzo potrzebowałam człowieka... I choć wkoło ludzi nie brakowało, byłam tam jednak sama. Bo nie było nikogo z kim mogłabym się podzielić tym, co we mnie łkało.

wtorek, 20 lutego 2018

KIEDYŚ MOŻE TY...?

Nie jest tajemnicą, że co roku w lutym roznoszę decyzje podatkowe. Po domach, mieszkaniach, zazwyczaj na tych samych ulicach. I najczęściej jest to szybkie dzień dobry, podpis, do widzenia. I po temacie. Ale nie u niej. Nie u pani Karoliny...

Pani Karolina ma 86 lat, mieszka sama i jest dość zniedołężniała. Co roku zauważam znaczący postęp choroby i niestety spadek formy. Fizycznej, bo głowa u niej pracuje wyśmienicie! Co roku siadam i kilkanaście minut rozmawiamy.
Od zawsze przywodziła mi na myśl moją babcię i zazwyczaj porównywałam jej stan do stanu mojej babuni. Przez lata pani Karolina wypadała na jej tle dużo gorzej, bo ledwo powłóczyła nogami idąc od drzwi wejściowych do pokoju, gdzie przy stole kwitowała mi odbiór. W tym roku mojej babci już nie ma. Pani Karolina wciąż żyje. Tyle że co to za życie....

poniedziałek, 19 lutego 2018

DZENTELMEN Z JAJAMI

Sąsiad pomocny bywa, a jakże!

Wracam z pracy. Objuczona siatkami, ledwo się wtaczam na klatkę. W myślach wyrzucam Bogu, że nam kobietom jeszcze trzeciej ręki na plecach nie zamontował. Oj przydałaby się...

Sąsiad, w stanie... powiedzmy że duchowo lekkim, podpiera ścianę i zapewne duma nad teorią względności. Bo i względnie wygląda.
Ujrzał mnie i wnet nabrał mocy, życia i energii. I już przy mnie jest, już nadskakuje, że siateczki mi zaniesie, a mam oddać zaraz, bo przecież "nie będzie kobieta tego targała sama!" itd.

piątek, 16 lutego 2018

OD DRZWI DO DRZWI...

Nie ma to jak z podatkami po ludziach pochodzić... Bloki to mały pikuś. Domki - to jest wyzwanie! 

Psy. Wszędzie psy. Uraz mam, gdyż w zeszłym roku podczas rowerowej wyprawy wilczury luzem po polach biegające zanurzyły we mnie swoje kły. Mało przyjemne przeżycie. Jednak nie poddaję się lękom. Dziarsko domy z psami odwiedzam. Bo kto jak nie ja? ;)

Psy moim zdaniem dzielą się na kilka kategorii:
1. Pies sekrecik (tabliczki nie ma, psa nie widać, głosu nie wydaje, ale jest... i czyha!)
2. Pies przyjaciel (merda ogonkiem, łapami obejmuje, kocha każdego za wszystko, możesz z nim zamieszkać)
3. Pies morderca (wejdź jeśli chcesz, ale już stąd nie wyjdziesz)
4. Pies psychopata (drze mordę z kilometra, a jeśli już jesteś w zasięgu wzroku to gotów jest rozszarpać siatkę, przeskoczyć płot i zeżreć cię w całości, tylko dlatego że istniejesz)
5. Pies półgłówek (najpierw kiedy sięgasz do dzwonka chce ci uwalić rękę przy samym korpusie, po czym radośnie merda ogonkiem i zachęca do pogłaskania)

środa, 7 lutego 2018

Z NOSTALGIĄ...

Zapytałam kiedyś babcię: Jak to z tą miłością jest? Skąd wiedziała, że dziadek to "ten", czy miłość przychodzi nagle czy to może kwestia pracy, czasu i przyzwyczajenia? Odpowiedziała mi w zaskakujący sposób: " Nigdy o tym nie myślałam. To był mój mąż, o niego dbałam. Nie miałam głowy do rozmyślania, czy to miłość czy nie. Po prostu byliśmy."
Wiem, że go kochała. Do swojej śmierci (a przeżyła go o prawie 30 lat!), mówiła o nim z wielkim szacunkiem i czułością. Nie istniał na świecie mężczyzna, który w jej mniemaniu mógłby go zastąpić.

Mój dziadek kochał babcię. Pamiętam jakiś obiad, miałam wtedy z 11 lat. Siedzieliśmy przy stole, babcia wstała - może po kompot, może po ogórki. Dziadek szybciutko przełożył ze swojego talerza na babci talerz kilka ładnych kawałków mięsa (sos był na obiad), bo lepsze, bo dla niej. Puścił do mnie oko. Wtedy jeszcze nie rozumiałam, że miłość to troska i umiejętność wyrzekania się siebie.

niedziela, 4 lutego 2018

Z NUTKĄ SZALEŃSTWA W TLE...

Pisałam już kiedyś jak to mi kręgosłup dokuczał, jak pogotowie mnie wizytowało i jak w cierpieniu leżałam. Nie dodałam, że taki stan trwał długo, ponad rok. I nie życzę najgorszemu wrogowi bólu, który przeżywałam! Jednak nie byłabym sobą, gdybym nawet w takim stanie nie wzięła czynnego udziału w sytuacji żenującej, aczkolwiek zabawnej.... ;)

Kiedy minęło z pół roku i znikąd nadziei, poprawy, polepszenia nie było, rodzina i znajomi spieszyli z pomocą. Rad i porad bez liku, bardziej i mniej trafionych. Między innymi polecono mi masażystę. Reputację miał niezłą, podobno wszelkie bóle leczył, Rosjanin, na legalu czy nielegalu (nieistotne), ale za to "cud-miód fachowiec". Co mi szkodziło spróbować? Gorzej już przecież być nie mogło....

czwartek, 1 lutego 2018

AUTOBUSY CZERWIENIĄ MIGAJĄ...

Od jakiegoś czasu jestem zmotoryzowana. Wygodne, nie powiem. Ale i strata przy tym wielka. Bo jak sięgam pamięcią wstecz, tak przypomina mi się wiele pięknych, ba! - przełomowych nawet w mym życiu momentów, związanych z autobusami właśnie. Trochę żal, że teraz mnie to wszystko omija...

Pamiętam znamienny dzień, gdy autobus zatrzymał się przed zamkniętym przejazdem kolejowym. Stary grat, telepało nieziemsko. Stoję na tylnej platformie. Glany wtedy miałam, krótkie gatki i obcisłą koszulkę. Czekam aż ruszy...
Spoglądam w dół bo coś kątem oka widzę, że się koło mnie porusza. Patrzę. Nie, nie wierzę. Znów patrzę. A to mój brzuch żyje sobie swoim własnym życiem! To sadło wprawione w ruch rykiem silnika wibruje niezależnie od mej woli! Co za groza! Jak ja się wtedy za siebie wzięłam... 2 miesiące później ważyłam 48kg (i wyglądałam jak śmierć na chorągwi!). Jakaż byłam dumna z siebie i z tego, że mnie autobus tak odmienił... (młode to jednak durne ;))

Tego dziecka powinno nie być...

Życie toczyło się jak w bajce. Dobry mąż, narodziny córki. Potem chwila strachu czy uda się utrzymać wybrany kurs i... Udało się. Urodził ...