Była dziewiątym dzieckiem w rodzinie. Nie najmłodszym, bo było ich jedenaścioro. Nie najstarszym, nie pierworodnym. Żadnym tam oczkiem w głowie. "Kolejną gębą do wykarmienia" – jak mawiał ojciec. "Marudnym bachorem" – jak mawiała mama, gdy patrzyła na jej zapłakaną buzię. Teresa jej na chrzcie dano.
Kiedy Teresa podrosła wysłano ją na służbę. Tu posprzątała, tam wydoiła. Ważne, że rodziców odciążyła i odetchnąć im dała. Dzielnie walczyła o swój byt. Wspierała jak mogła rodzinny dom odkładając każdy grosz. Bywało ciężko. Znała dni kiedy jedynym dobrym momentem była chwila, gdy mogła zagrzać zmarznięte stopy stojąc boso w krowim placku. Nigdy się nie skarżyła. Dzielną kobietą była. Aż pewnego dnia...
Pewnego dnia trafiła na służbę do bogatych państwa. On na stanowisku, ona artystka. Powiodło im się. Szanowani, zamożni, szczęśliwi. Choć bezdzietni. I to jedyna rysa na ich wizerunku.
Już samo przebywanie pod ich dachem zdawało się być przedsionkiem raju. Teresa rozkwitła. Chodziła z podniesioną głową, uśmiechała się. Zazdrość we wsi wzbudzała. Rosło w niej poczucie szczęścia i rósł brzuch, który nie wiadomo jakim cudem wziął swój początek właśnie pod pańskim dachem...
Ostatnie miesiące ciąży były trudne. Bo i trudno być prostą, wiejską dziewczyną. W dodatku brzuchatą i niezamężną. Rodzice nie chcieli jej znać. Ludziska wytykali palcami. O sytuacji w domu chlebodawców nie wspominając. "Jaśnie pani" płakała po kątach, "jaśnie pan" wciąż zaglądał do kieliszka. Na Teresę nikt nie patrzył. Jej rosnący brzuch był wyrzutem sumienia, dowodem zdrady, pamiątką chwili uniesienia. Czy był też owocem miłości? A może jedynie wynikiem aktu posiadania, które to prawo właściciel nadmiernie wyegzekwował? Nie wiem.
Urodziła się mała Janina. Smutek swej matki, swego ojca i ojcowej żony. Smutek rodziców Teresy i kolejna "gęba do wykarmienia". Teresa z córką zamieszkała znów z rodzicami. Na krótko. Tydzień po porodzie pojawił się ojciec dziecka żądając jego wydania. "To moje dziecko, nie mamy z żoną żadnego. Wychowamy je dobrze. Ty i tak nie miałabyś z czego..." - obwieścił, zawinął małą w tłumok i odjechał. Teresa płakała po kątach. Trudno być kobietą, matką której odrywają dziecko od piersi...
Minął miesiąc, kiedy pod domem rodziny Teresy ponownie pojawił się "jaśnie pan". Od teraz nazywajmy go już Antonim. "Zabieraj swoje rzeczy. Jedziesz z powrotem" – rozkazał Teresie. Teresa pojechała. Towarzyszyło jej skrzypienie kół i kołysanie wozu na nierównej wiejskiej drodze.
W pańskim domu w sieni przywitały ją dwa duże kufry. W cieniu korytarza spotkała żonę Antoniego. Ta zmierzyła ją tylko smutnym wzrokiem nim opuściła dom.
"Dziecko musi mieć matkę. Tak zdecydowała moja żona. Zgadzam się z nią. Od dziś zamieszkasz ze mną i Jasią" – stwierdził Antoni wychodząc na podwórze, by pożegnać odjeżdżającą Marię.
Teresa patrzyła zza zasłony na żegnającą się z Antonim Marię. Trzymała się dzielnie i z dumą wsiadła do powozu. Musiała być silna. Była przecież światową kobietą.
Sylwetka Marii znikała za horyzontem. Towarzyszyło jej skrzypienie kół i kołysanie powozu na nierównej wiejskiej drodze.
Teresa i Antoni przeżyli razem ponad 40 lat. Pobrali się na dwa lata przed śmiercią Teresy, tuż po śmierci Marii. Mieli dwoje dzieci.
Teresa całe życie ciężko pracowała. Przetrwała nowotwór, dwa zawały i drugą wojnę światową. Bombardowanie domu, głód w oczach dzieci i piętno kochanki, które towarzyszyło jej do śmierci. Czy właśnie tak żyje silna kobieta? Czy odnalazła w tym szczęście?
Maria spędziła życie samotnie. Poświęciła się malarstwu, poezji i szeroko rozumianemu życiu artystycznemu. Wydała kilka książek, sprzedała kilka obrazów. Nie doczekała się dzieci, nie związała się z nikim ponownie. Doczekała się ludzkiego uznania. I poznała co znaczy pusty dom i cisza wstającego poranka. Czy tak żyje silna kobieta? Czy odnalazła w tym szczęście?
A Antoni... Nie wiem co czuł, co w sobie niósł. I na ile to co niósł w sobie go bolało. Nigdy nic nie mówił, nigdy nikt nie zapytał. Przeżył i Marię i Teresę. Zmarł w późnym wieku, otoczony dziećmi i wnukami.
Chodzić z nieślubnym brzuchem sto lat temu musiało być trudno. Trudniej niż dziś.
Oddać męża innej kobiecie w tamtych czasach musiało być równie trudno. Też trudniej niż dziś.
Trudność jest miarą życia, miarą charakteru, miarą silnych kobiet.
Czy Maria i Teresa zdały ten egzamin?
Z racji niedawnego Dnia Kobiet życzę Wam dziewczyny wszystkiego co dobre i piękne. Niech los będzie dla Was łaskawy. Obyście nigdy nie musiały żyć życiem silnej kobiety...🌼🍀🌹
ps. Żadnego z bohaterów opowiadania osobiście nie poznałam. Zniknęli po drugiej stronie życia nim przyszłam na świat. Znam tylko tę opowiadaną półszeptem historię. I ludzkie coraz bardziej rozmyte twarze, spoglądające na mnie w ciszy z fotografii, w albumie ciotecznej babki...
Ten blog to felieton dzienny. Nie ukrywam niczego. Piszę o tym co widzę, jak to widzę, czego doświadczam i jak to interpretuję. Bez ściemy, kurtuazji. Ze szczyptą ironii i dużą dozą poczucia humoru. Bez cenzury!
Autorka
sobota, 9 marca 2019
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Tego dziecka powinno nie być...
Życie toczyło się jak w bajce. Dobry mąż, narodziny córki. Potem chwila strachu czy uda się utrzymać wybrany kurs i... Udało się. Urodził ...
-
Zadumałam się. Przypomniał mi się piękny dzieciństwa czas... Wasze mamy też Wam kołysanki śpiewały? Bo ja pamiętam muzykę już od kołyski....
-
Życie toczyło się jak w bajce. Dobry mąż, narodziny córki. Potem chwila strachu czy uda się utrzymać wybrany kurs i... Udało się. Urodził ...
-
Sanatorium - piękny czas. Zabiegi, wypoczynek, nowe miejsca, nowi ludzie, wrażeń moc... I zaskoczeń. Bo choć nie należę do osób, którym &qu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz