sobota, 9 marca 2019

Sanatorium

Dostałam przydział do sanatorium. Miejscowość (to chyba nawet nie wieś?), yyyy – miejsce raczej
odludne. Tylko jedno sanatorium, kościółek, las, las, rzeka, las. No i jeszcze las. Tyle.

Wrzucam na grupę sanatoryjną pytając o opnie. I czytam:
- ośrodek jak spa, ale... nic tylko pić bo nuuuuda
- wkoło dzicz, można samemu zdziczeć
- ośrodek ok, ale psy tam łańcuchami szczekają
- na trzeźwo nie idzie wytrzymać, po tygodniu mi już ten las tak śmierdział...
- pokoje głównie jedynki można dostać depresji
- basen metr na metr
- wiej kobieto ile sił w nogach!

Myślę: Jest źle. W alkoholizm wpadnę, od siedzenia w pokoju w pojedynkę sfiksuję, łańcuchem zacznę szczekać, hmm... Co robić?

Szczęście w nieszczęściu wyjazd kolidował z obowiązkami zawodowymi. Złożyłam do NFZ prośbę o zmianę miejsca i terminu (a co!). Czekałam 3 dni.
Dostałam fajną miejscowość, ładny znany kurort, ale za to sanatorium... powiedzmy głęboki PRL. Mocno głęboki (w opinii niektórych w swej głębokości dna sięgający 😱). I znów czytam opinie:
- ośrodek masakra, dobrze że jest gdzie pić na mieście
- pościel śmierdzi, sprzątaczka jedną ścierą myje kible i stoły
- pokoje porażka, dobrze że można wyjść na miasto, bo miasto super
- mało jedzenia, trzeba jeść na mieście
- słabe zabiegi, ale za to jest spory basen
- nie ma pokoi jedynek... a jak ci się jeszcze trafi jakaś zmora w pokoju mendząca.... tylko pić! (pewnie na mieście? :p )

Wniosek:
Kurort nie kurort człowiek nie wielbłąd i pić musi. Albo w pokoju albo na mieście. Albo mu las śmierdział będzie albo pościel. Albo dostanie depresji z samotności albo szału z racji dziwnego współlokatora. Tak czy siak wróci inny niż pojechał. Czy lepszy? Okaże się. Byle zdrowszy. Jadę ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Tego dziecka powinno nie być...

Życie toczyło się jak w bajce. Dobry mąż, narodziny córki. Potem chwila strachu czy uda się utrzymać wybrany kurs i... Udało się. Urodził ...