sobota, 17 sierpnia 2019

Ne ma tego złego...

„Nie ma tego złego Ania… "- tak zwykła mawiać. Jolka, kobieta pogodna i cicha.Pamiętam pierwszy raz, gdy trafiłam do jej gabinetu. Narzędzia stomatologiczne lśniły, w pomieszczeniu unosił się zapach mentolowej pasty. Ona spokojna i uśmiechnięta zapraszała miękkim gestem szczupłej dłoni na fotel. Usiadłam.
„Pani wie pani Aniu… - zaczęła wtedy – psa miałam, mały taki mopsik – Jonasz mu było. Taki słodki, tak mnie kochał. Szarpnął smycz i pognał przed siebie. Wpadł biedaczek pod koła auta. Na miejscu zginął. Tak mi żal…”
Mamroczę coś niewyraźnie z ligniną w ustach. A Jola kontynuuje:
„Ale nie ma tego złego… Pani wie kto mi tego pieseczka zabił? Mój Marek mi zabił… Bo widzi pani, jak Jonaszek pod koła wpadł, to auto się zatrzymało i wypadł z niego przystojny blondyn. Jak on się przejął, jak przepraszał, no pani Aniu… Z miejsca się zakochaliśmy...”
Ona wzdycha i uśmiecha się błogo. Ja płacę, wychodzę.


Za jakiś czas wracam. Kamień będziemy usuwały.
Jola jest jakaś podenerwowana. Myli jej się po co przyszłam i próbuje wiercić zdrową piątkę. Oponuję. Pytam co się dzieje, na co ona:
„Tak to wszystko mnie przybiło… Widzisz Ania (bo wtedy już "na ty" byłyśmy)… Marek jest teraz taki nerwowy. Krzyczy na mnie i Małgosię (bo Jola ma córkę Małgosię, lat 19). W domu tak ciężko wytrzymać. Cokolwiek powiem to zły. Do kieliszka zaglądać zaczął… Nie układa nam się….
Ostatnio po weselu kuzynki tak się zezłościł, że popchnął mnie na kredens. Uderzyłam brzuchem. Kilka dni później poroniłam… Nie nie, on nie wiedział. Nie powiedziałam mu. I tak był ciągle zły.. krzyczałby że na dzieciaka go biorę... Nie ma tego złego Ania… Dziecko by go tylko denerwowało...”
Patrzę jak woda pryska na plastikową osłonę na jej twarzy. Kropelki płyną po poplamionej powierzchni. Nie jestem pewna czy płyną po zewnętrznej czy wewnętrznej stronie plastiku…

Po ponad roku znów jestem u Joli. Kontrolnie. Jola wesoła. Śmieje się radośnie.
Pytam co u niej, jak żyje. Oczy jej lśnią.
„Babcią będę Ania! Moja Małgosia w ciąży. Będzie wnuczka!”
Gratuluję serdecznie. Nowe życie, radość w rodzinie.
„No wiesz… Może młoda jest, łatwo jej nie będzie, ale Marek jej pomoże…”
- Marek? - pytam
„No Marek… Mój Marek. Bo to on ojcem jest. Teraz jest z moją Małgosią… Najpierw płakałam, ale się ogarnęłam. Bo nie ma tego złego. Kochają się, ja go już znam, żaden obcy. No a że maleństwo w drodze, to wybaczyłam. Bo trzeba wybaczać, prawda? A dziecko to dar. Nie ma tego złego, nie ma tego złego...”
Mówi chyba bardziej do siebie niż do mnie. Nic nie odpowiadam. Zastanawiam się, czy jeszcze kiedyś tu przyjdę...

Wychodzę. Wyjątkowo wracam do domu okrężną drogą. Zabieram ze sobą zapach mentolowej pasty i dziwne uczucie bezradności wobec nieprzewidywalności życia. I radość oczu Joli, która nie gaśnie, nawet w taki deszczowy dzień, jak ten dzisiejszy…
Grzmi.
Powinno.

am

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Tego dziecka powinno nie być...

Życie toczyło się jak w bajce. Dobry mąż, narodziny córki. Potem chwila strachu czy uda się utrzymać wybrany kurs i... Udało się. Urodził ...