poniedziałek, 18 lutego 2019

Byle do wiosny...

Usiadł ławkę obok, w dworcowej poczekalni, w dużym mieście na południu kraju. Nie tak brudny jak inni bezdomni, nie tak zrezygnowany. Miał w sobie jakąś iskrę, jakąś namacalną chęć życia...

Coś w jego wyglądzie sprawiło, że zamiast zagłębić się w lekturze, zgłębiałam rysy jego twarzy. Uchwycił moje spojrzenie. Uśmiechnął się. Odwzajemniłam.
- Z daleka?
- Z daleka. Z Lubelskiego.
- To daleko. Byłem kiedyś… Tadeusz – przedstawił się, lekko skłaniając głowę.
- Anna… - Witaj Anno, Anko, Aniu. Jak wolisz?
- Sam wybierz
Roześmiał się. Śmiał się ładnie, tak jak lubię, bo najbardziej oczami. Lśniły kocią zielenią, tak kontrastującą z brudnym, topniejącym śniegiem na parapetach okien.

- Mieszkasz na dworcu? – zagaiłam
 - Teraz tak… tak jakby…
- Od dawna? Wybacz jeśli to zbyt osobiste…
- Nie liczę godzin i lat… - zaśmiał się w głos – Nie znasz pewnie tego przeboju?
- Znam – uśmiecham się. Jakoś trudno się przy nim nie uśmiechać.
- Widzisz Anno, Anko, Aniu… Takie życie. Ja żyję mocno i całym sobą. Nawet tu… Czasem jest trudno. Najtrudniejsza jest samotność w tłumie .Wszyscy gdzieś pędzą… Ale nie narzekam, radzę sobie.
- Nie masz rodziny, dzieci?
- O….! To długa historia….
- Lubię długie historie. Opowiesz?
- Pod jednym warunkiem…
- Jakim ? - Nie będziesz oceniać. Ani teraz, ani potem. Nigdy.
- Zgoda.
- Chcesz, więc słuchaj:

Dobrze się zapowiadałem. Ojciec lekarz, matka malarka. Perspektywy miałem! Rodzinę liczną, studia porządne zacząłem. Świat stał przede mną otworem…ale...

Lubiłem dziewczyny. A one mnie lubiły. I korzystałem, nie powiem. Jedna taka była, Ulka… Fajna, mężatka. Spotykaliśmy się w akademiku, trochę u mnie… Nawet męża chciała dla mnie rzucać, ha! , ale…
Była jeszcze Mariola. Nie umiałem się zdecydować. Po kilku tygodniach okazało się, że Mariola jest w ciąży. Pielęgniarką byłą, w znanym szpitalu, nie chciałem jej życia niszczyć, oświadczyłem się. Błąd, cóż… Ale ożeniłem się z Mariolą. Sztywna, smutna, zasadnicza. Co mi się w nie wcześniej podobało…? Cholera wie…
A ta Ulka to nawet na ślub przyszła i strasznie płakała. Wyobrażasz sobie Anno, Anko, Aniu, że też była wtedy ze mną w ciąży?!? Ale męża miała, to po co to było psuć? Kazałem nikomu nic nie mówić. I o mnie zapomnieć. Chyba nie zapomniała i mi nie wybaczyła do dziś. No tak głupio wyszło.

Córka mi się urodziła, a miesiąc później syn. Z dwóch kobiet, ha! Taki byłem, tak się żyło! Tyle że córka wiedziała, że jestem jej ojcem. Syn do dziś za ojca uważa męża Ulki. Może to i lepiej? Ale wiesz jaki on do mnie podobny jest?!? I żonę ma już chyba z trzecią. Moje geny, moja krew! Ale nie wie, że ja to ja, znaczy ojciec jego. I dobrze, dobrze… Po co mu taki ojciec? Całe szczęście, że go nie wychowywałem...

Ale odbiegam do tematu:
Ożeniłem się z Mariolką. Wytrzymałem niecały rok. Żona i ja… Niezgodność charakterów. Tak to nazwijmy. A do tego ciągnęło mnie do świata, do przygód, do zabawy. A tu pieluchy i kupy, i kaszki, płatki mydlane… Studia rzuciłem, za pracą wyjechałem. Do Kanady. Wuja tam miałem i udało się. To był piękny czas… Kasę miałem, młody byłem, języka się nauczyłem. Żyło się. Nawet chciałem żonę i córkę sprowadzić, ale się kobita wahała, wahała... Za długo się kurczę wahała.

Poznałem Niki. Krew nie woda Anno, Anko, Aniu. Zakochałem się. Wyjechaliśmy z Niki do Stanów, bo ona z Chicago była. Nowe życie, nowy dom, szaleństwo. Miłość mi pachniała jak pachną pierwsze zerwane truskawki… Raj. Znasz to uczucie?
Niki wkrótce zaszła w ciążę i urodziła mi syna. Piękny chłopak. Oczy miał po mnie zielone, włosy o niej, jasne, kręcone. Aniołek. Tylko jakoś pracy tam nie mogłem znaleźć, ani zajęcia, które by mnie pochłonęło… Jej ojciec i brat kpili ze mnie, docinali, że nie jestem prawdziwym mężczyzną… . Niki też patrzyła z wyrzutem. Rok mieszkałem na jej utrzymaniu.
Wyjechałem nad ranem, kiedy jeszcze spali. Ja – w ich mniemaniu nieudacznik, przegrany. Zniknąłem z życia Niki i syna. I dobrze, dobrze… Po co komu taki ojciec…?

A co dalej?
Do żony do Polski zadzwoniłem. Jeszcze to jakoś myślałem poskładać… Powiedziała, żebym nie wracał z Kanady, bo nie mam do czego, ale ja już przecież gdzie indziej byłem. Rozgniewała mnie, wrzeszczałem na nią, a może bardziej na siebie…? Niewiele z tego pamiętam. Poza tym, że wykrzyczała mi, że ani jej ani córki nigdy już nie zobaczę. To mi w głowie zostało. I nie zobaczyłem. Podobno kogoś już wtedy miała, że dobry człowiek. Wykształcił moją małą, na ludzi wyszła… I dobrze, dobrze… Po co jej taki ojciec jak ja? Całe szczęście jej nie wychowywałem…

Z Chicago wróciłem do Polski. Nie miałem nic. Rodziny, pieniędzy, pracy. Kiepsko było. Starzy znajomi mnie przygarnęli. Mieszkałem kątem u ich rodziców. Do czasu kiedy dowiedzieli się, że zmajstrowałem dzieciaka ich kuzynce. Chyba Krystyna jej było… ? Za dużo wtedy piłem. Musiałem się wyprowadzić. Wróciłem do Krakowa. Na ulicę poszedłem.
A wiesz, że podobno ta Krystyna urodziła mi córkę? Podobno mnie szukała po tym jak wyjechałem. Znajomy mi mówił. Nie zostawiła żadnego telefonu, nie umiałem jej znaleźć. Z resztą niezbyt szukałem… I dobrze, dobrze… Bo po co? Co bym dziecku dał? Po co komu taki ojciec...?

Potem miałem jeszcze taką czy inną kobietę… Wiele, ha! Bo ja się zawsze kobietom podobałem. A i samemu źle, samemu trudniej. Ale z nikim na dłużej nie byłem, bo krew nie woda - puszcza do mnie oko – wyszumieć się trzeba…haha...
Dzieci jak widzisz mam, ale nie chcę do nich nic. Dobrze mi na tej ławce, nie muszą mnie z nie zabierać. Alimentów od nich też nie chcę. W sumie żadne mnie nie zna, ani ja ich nie znam… Może mam wnuki, jak myślisz?
Twoim zdaniem moja historia to chaos? Ale tak naprawdę to opowieść o wygranym życiu. Bo ja prawdziwie żyję! Nie jak ten pędzący gdzieś tłum. Tylko kasa, praca, praca, kasa. A życie im obok bez sensu przepływa, miłość gubią, szczęście, radość. W tych pociągach, autach, tramwajach. Pędzą...
A Ty co robisz? Zostaniesz tu może na dłużej?

Nic odpowiadam. Zapowiedzieli mój pociąg, więc zbieram się z ławki i żegnam naprędce.
- Czyli odchodzisz, tak zdecydowałaś – śmieje się - Ale nie ma czego żałować. Pamiętaj: Cieszyć się trzeba Anno, Anko, Aniu! Wiosna idzie. Znów będzie można spać w parku. Znów nam będzie zielono – na skwerach i w sercu! Życie, och życie! Znów będzie można kochać… ach kochać… Tylko to się liczy. Tylko to co mamy w sercach. I wspomnienia…!

Gwizd wjeżdżającej lokomotywy zagłusza jego ostatnie słowa. Odjeżdżam. Nie oceniam. Obiecałam. W oddali znika sylwetka szczupłego pięćdziesięciolatka, który wiele ukochał. Pięćdziesięciolatka z sercem czternastolatka, wierzącym w miłość, wiosnę i wieczną przygodę.
Co w życiu kocha najbardziej, najszczerzej? Może właśnie tę nadchodzącą wiosnę? Czas pokaże... :)

ps. Historia jak zawsze prawdziwa. Prawdziwsza od innych o tyle bardziej, że o dziwo jesteśmy dziś przyjaciółmi. I choć Tadeusz mieszka daleko, to od czasu do czasu udaje nam się spotkać. Częściej udaje nam się porozmawiać przez telefon. Dziś nie jest już bezdomny, ale to jedyna zmiana. W środku pozostał taki sam - wciąż kocha, marzy i nigdy nie przestanie...

Wiosenniejcie kochani, jeśli wciąż potraficie... ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Tego dziecka powinno nie być...

Życie toczyło się jak w bajce. Dobry mąż, narodziny córki. Potem chwila strachu czy uda się utrzymać wybrany kurs i... Udało się. Urodził ...