środa, 23 stycznia 2019

Szklanka

Wróciłam po pracy do domu. Szykujemy z synem obiad. Opowiada jak to doślizgiwał się dziś do Lidla. "Na łyżwach zajechałbym szybciej i to bez jednego przeskoku. Lodowisko całą drogę!" - stwierdza.
Doskonale to rozumiem. Sama chcąc dojść do pracy kilka dni temu nie miałam najmniejszych szans wygrania z żywiołem…

Na rogu Szwoleżerów i Szkolnej bez najmniejszego uprzedzenia, ni stąd ni zowąd, zaczęłam sunąć w dół. Rozpaczliwie próbowałam uchwycić się czegoś nim runę jak długa na lód (wyobrażam sobie jak to wyglądało, to moje "Łoooooo!", jazda w dół i machanie w powietrzu torebką ;) )
Ale wtem udało się! Chwyciłam znak drogowy i wykonałam wokół niego pełny obrót, a może i półtora! Nie wiem czy to był podwójny aksel czy potrójny toe loop, ale owacje na stojąco na bank mi się należały.
Kiedy już skończyłam z figurami łyżwiarskimi i zatrzymałam podążające za prawem grawitacji ciało, w głowie mej pojawił się obraz zaistniałej sytuacji:

Oto stoję uczepiona kurczowo drogowego znaku, a znikąd pomocy. Do pracy muszę i to zaraz, a pojęcia nie mam co dalej.
Kobieta wychodząca z pobliskiej Żabki, trzymająca siatkę pełną świeżych bułek, krzyknęła: „Pani na czworaka próbuje! Tak już tu dziś robili!”
A daj spokój kobieto - myślę - rajstopę na kolanach zedrę. Ani myślę na pieska leźć! Do barierki przy jezdni mam ze 2 metry, więc nie przeskoczę. A i znaku za nic nie puszczę!

Ale oto z naprzeciwka zbliża się wybawca! Mężczyzna w watowanych spodniach, z czapką uszatką na głowie, która w mych myślach urasta już do rangi korony. Oto książę na białym koniu! (Nie czepiajmy się o brak konia!) Do barierki dociera (bo przez jezdnię szedł, a ta elegancko solą usypana), spogląda z miną znawcy, jedną ręką czepia się barierki, drugą wyciąga ku mnie i rzecze: „Pani się mnie uczepi, będę ciągnął a pani namierza się na barierkę.”

No to się uczepiam. Dobrze mi nie idzie, nogami na lodzie przebieram modląc się, by mi się nazbyt nie rozjechały… Teraz chłopina ma podwójny ciężar do utrzymania, a nieznana siła ciągnie nas w nieznane, kusi by zjechać w dół ulicy i zniknąć w oddali... Tfu, co ja plotę! Wróć! Mężczyzna ów silnym był. Za poły kurtki go trzymam, on mnie za mankiet i próbuje mnie zapchać, albo i zarzucić na tę barierkę sapiąc przy tym: "Pani się puści... no pani się puści…!" Z zasady się nie puszczam, więc przekaz kompletnie do mnie nie trafia! W końcu mój wybawiciel warknął: "No łap się babo balustrady!" I hyc mną w stronę jezdni... Dojechałam, złapałam! Nogę na jezdnię stawiam i łapię wreszcie stabilny kontakt z podłożem. Uff...

"Uff" (albo i coś więcej) wyrwało się również z ust mężczyzny, który po pozbyciu się mej skromnej osoby, uczepiwszy się znaku, w stronę Żabki zmierzał. W drzwiach minął patrzącą na niego z uznaniem kobietę z siatką pełną kajzerek. Wiadomo – książę. Wrażenie robi ;) Mojego "dziękuję" zapewne już nie usłyszał...

Zima to piękny czas. Tak niewiele trzeba, by tak wiele się działo. Wystarczy chodników nie posypać i już jest szansa na wesołą przygodę.
Ale dziś chodniki już posypane, lód odkuty i nie ma nadziei na zjazdy Szkolną ani solo, ani w duetach. Aż mi troszkę żal ;)
Gdyby jednak ktoś chciał, to można poślizgać się jeszcze gdzieś na drodze do Lidla (tego na Kolejowej). Więc wciąż jest sposobność by spotkać jakiegoś rasowego dżentelmena ;)

Pozdrawiam w wersji domowo-dresowej. Wybaczcie proszę brak "wyjściowej" foty, ale nie mam dziś weny. Dobrego wieczoru i miłych zimowych spacerów! ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Tego dziecka powinno nie być...

Życie toczyło się jak w bajce. Dobry mąż, narodziny córki. Potem chwila strachu czy uda się utrzymać wybrany kurs i... Udało się. Urodził ...