Usiadł ławkę obok, w dworcowej poczekalni, w dużym mieście na południu kraju. Nie tak brudny jak inni bezdomni, nie tak zrezygnowany. Miał w sobie jakąś iskrę, jakąś namacalną chęć życia...Coś w jego wyglądzie sprawiło, że zamiast zagłębić się w lekturze, zgłębiałam rysy jego twarzy. Uchwycił moje spojrzenie. Uśmiechnął się. Odwzajemniłam.
- Z daleka?
- Z daleka. Z Lubelskiego.
- To daleko. Byłem kiedyś… Tadeusz – przedstawił się, lekko skłaniając głowę.
- Anna… - Witaj Anno, Anko, Aniu. Jak wolisz?
- Sam wybierz
Roześmiał się. Śmiał się ładnie, tak jak lubię, bo najbardziej oczami. Lśniły kocią zielenią, tak kontrastującą z brudnym, topniejącym śniegiem na parapetach okien.

